niedziela, 27 maja 2012

Bóg i cebula.

Była msza z oddali, to był chyba też tam Bóg?
Chyba mnie nie lubi. Pozwolił mi zjeść tę cebulę.
Ta cebula właśnie, malutka, kilkuwarstwowa, wrzucona do drewnianego brykietu wypalanego w Bieszczadach, ale już niedługo, bo teraz i brykiet będziemy mieć z Czajnatałn. 
To ona stała się powodem mej bladości, zieloności i przytulenia do najwierniejszego nocnego przyjaciela.
To ona odebrała mi sen, a w zamian dała przerażający ból skroni.
Jebana cebula.
Gdzie on wtedy był, ciekawe? Chciał mi dać nauczkę? Żeby z cebulą na dystans, co?
Taki mądry jest, pewnie też kiedyś go taka załatwiła. I to na amen.

A ja w tym amoku pocebulowym home show sąsiadom zafundowałam. To znaczy ja ich nie zmuszałam. Ale widziałam jak patrzyli. Ciekawscy.
A mi się zdawało, że całkiem lepiej po tym rowerowaniu pośladki się prezentują. Oczy przesłonięte cebulą, odbicie Jej w lustrze i cały misterny plan wieczoru w pizdu. (Dziś już tak dobrze nie wyglądała - ona, dwupośladkowa). To może jest recepta na poprawienie jej image? Cebulowa choroba?

I tak mnie zostawił. W napięciu, bezsenności i skurczach żołądka.
Chyba chciał mnie wykończyć.

Ale ja.
JA. Kolejny raz mu uciekłam.
Teraz już przytomna, z gorszą wersją tyłu.
Kawa i tost.
Nie wystraszyła mnie ta jego pułapka. Może na chwilę.
Bardziej mnie może wkurzył. Bo niby dlaczego Ja?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"Nic tu­taj nie roz­prasza. Ani za­pach, ani wygląd, ani to, że
pier­si są zbyt małe. W sieci ob­raz siebie kreuje się słowa­mi.
Włas­ny­mi słowami"