nie oczekuję tych samych reakcji.
zauważam, że moje postawy i rzeczy dla mnie tak normalne, oczywiste, rutynowe usypiają moją czujność.
przestaję szerokątnie patrzeć na otoczenie i czyny.
nie pamiętam kiedy w moim mieście miałam podobny stan, jak teraz. idę nocą i tylko, gdy czuję kogoś za mną spinam wszystkie mięśnie ciała, żołądek ściska się sam, a ja bezwolnie poddaję się stresowi. nie lubię takich sytuacji. nie znam powodu, jednak jest skutek.
staram się patrząc w lustro nie ukrywać twarzy. staram się ludzi traktować jak sama chcę być traktowana. tylko kiedy ja upadnę będę liczyła na pomoc. to podejście sprawia, że nie będę się spodziewać się ataku pomagając komuś. przegrywam od razu. zaskoczenie.
w momencie, gdy przyzwyczajamy się do czynności przestajemy zauważać ich wyjątkowość, absorbujemy to jako swoje, przestajemy myśleć, że ktoś ma inaczej. nie umiera w nas akceptacja, jednak włączamy ją na stand by.
dziś nie chcę się bać wracając z kina. nie chcę przechodzić na druga stronę widząc wielkiego koksa. nie chcę się bać skorzystać z sauny. świat napiera niczym tłum w autobusie nocnym, dusi moją klatkę piersiową i wyzywa na pojedynek. czy boję się legendy, czy tak naprawdę siebie?