wtorek, 29 listopada 2011

Siedem grzechów głównych.



Motyw dość popularny i w literaturze i filmie. Jak dziś traktujemy ‘siedem’? Jak zmieniło się otoczenie i pojęcie grzechu? Ciekawa zagadka. Postanowiłam napisać  właśnie o tym i w przyszłości jeszcze o Dekalogu, tylko dokończę Kieślowskiego, tylko nie wiem kiedy dokładnie… Abstrahując od religijnego ujęcia tych motywów, chcę je przełożyć na świecką teraźniejszość.
1. Pycha i chciwość
Jak na ironię jest homonimem z określeniem na coś smacznego. Człowiek pyszny to nie smakowity kąsek, ale kąsek nadąsany sobą. Słownikowa definicja – ‘wysokie mniemanie o sobie, duma, wyniosłość, zarozumiałość’. W angielskim jest o tyle łatwiej lub trudniej, że mamy tylko pride – dumę i pychę, tak jak to nieszczęsne ‘you’, nigdy nie wiem czy to tylko o mnie czy o mnie z dodatkiem. Popularne angielskie określenie he’s full of himself’. Tak, pycha nadyma, sprawia, że nie potrafisz niczego podarować, ale także przyjąć, nie potrafisz poprosić, ani też przeprosić. Unosisz się ponad wszystkimi, zwykłymi jednostkami.
Skąd bierze się arogancja (używać będę synonimów pychy)? Może mieć na to wpływ wychowanie, ciągłe wmawianie rodziców, jesteś lepszy niż cała reszta, ale przychodzi moment, że już rodzice idą w odstawkę i stajemy się coraz bardziej zadufani w sobie, wyraźnie pokazując gdzie miejsce tych gorszych w naszym przekonaniu.
Obecnie nasza samoocena jest uwarunkowana przez otoczenie; wartościujemy, oceniamy, stawiamy się w czyjejś skórze, to może dać nam poczucie  naszej ponadprzeciętnej wartości, przereklamowanej. Jednak przychodzi moment, kiedy w  zderzeniu z rzeczywistością nie jesteśmy już tymi samymi postaciami z lustra, z naszych czterech ścian, zauważamy lepszych, wtedy dążymy do obniżenia ich poziomu.
Pycha łączy się z chciwością, bo przez pyszałka przemawia zazdrość. Chce mieć wszystko co najlepsze, więcej niż inni, musi być zawsze numerem jeden. Tak czytam to co piszę i ten grzech zwany pychą jest dziś tak powszedni. Starożytni filozofowie byliby chyba zaskoczeni tak duża liczbą aroganckich cwaniaków. Jak już pisałam kiedyś istnieje cienka granica między zarozumiałością, a pewnością siebie, jak ją wyważyć? Oto pytanie za tysiąc punktów. Jak znaleźć swój prywatny dekalog. Myślę, że wystarczy żyć tak, aby nie robić krzywdy innym, w takim uproszczeniu. Zaczynać zmiany i oceny od siebie, a nie wydawać dyrektywy w stosunku do innych.
Pycha wydaje się tak archaicznym pojęciem, a jednak jej skutki mogą przejawiać się w dziedzinach życia, o które byśmy jej nie podejrzewali. Lenistwo – nie musimy nic robić, jesteśmy doskonali, możemy się spóźnić, przecież poczekają na nas, jesteśmy numerem jeden we wszystkim. Obcowanie  z takim człowiekiem albo doprowadzi do depresji, tych słabszych, albo do rękoczynu tych nieutemperowanych ;).
„Pycha to tęsknota za perwersyjnym wyniesieniem”
„Pycha to nieuporządkowana miłość do siebie.” Jednak, aby kochać kogoś trzeba kochać siebie, tak jak w samolocie, w przypadku wyskoczenia masek tlenowych najpierw załóż sobie, a potem pomagaj innym pasażerom, dzieciom. Cienka jest ‘czerwona linia’, całe życie ją wyznaczamy, po to, żeby ją za chwilę przekroczyć.
Kochając siebie w tak platoniczny sposób wyrządzamy sobie największą krzywdę. Otoczenie jest zmęczone takimi typami, jest ich dziś na pęczki. Ale taki megaloman nigdy nie będzie otoczony dobrymi, szczerymi ludźmi, bo na to nie pozwoli, nigdy nie dowie się co stracił przez swoją pychę.
Dziś pycha przejawia się w profilach na portalach społecznościowych, uporczywe zdjęcia z wakacji, jeszcze brudnych gaci nie wypierze, a fotki już załadowane, nowy samochód (niekoniecznie swój), trzeba pokazać, dziewczynę-trofeum tym bardziej.
Spotykamy różnych ludzi, nie dajmy się zwieść ich pomówieniom. Musimy być pewni swoich słów i czynów, aby nie wmówili nam, że nasze zalety to przejaw pychy. 

niedziela, 27 listopada 2011

Dotyk.


Lewa. Prawa. Mamy je dwie. Nieskończona lista do czego je wykorzystujemy. Dłonie.
Mogą być takie różne, a to one są jednym z pierwszych elementów, które poznajemy u drugiego człowieka. Przywitanie, uścisk, podanie ręki. Nadal nie wiem, dlaczego u mężczyzn jest to tak ważne. Jeśli tylko pojawia się mężczyzna w towarzystwie reszta automatycznie wyciąga rękę, kobiety trochę pomijają w tym rytuale. Zgodnie z savoir vivrem kobieta pierwsza wyciąga rękę do mężczyzny, ale oni wtedy wydają się trochę zaskoczeni… Nie wspominając o tym okropnym zwyczaju całowania w rękę przez starych wujów, takie rzeczy tylko w Polsce, no i w Wiedniu J
Często zwracam uwagę na dłonie, zwłaszcza te damskie, potrafią tak popsuć obraz pięknej kobiety. Jest to część ciała, której używamy chyba najczęściej, wachlarz ich zadań jest tak szeroki i różnorodny. Mają być przede wszystkim delikatne, ale zarazem silne. Ich ruchy muszą być pewne i zdecydowane, zwłaszcza w medycynie. Nie wiem skąd u lekarzy bierze się to opanowanie nad drżącymi dłońmi. Ludzie pracujący dłońmi, ale nie przy klawiaturze mają często wypisany rodzaj pracy na dłoniach, a wystarczy głupi nawyk używania kremu do rąk i znów możesz być menadżerem…
Dotyk.
Delikatny, zmysłowy albo może być brutalny jak np uderzenie. Dłonie mogą być źródłem radości, przyjemności, relaksu - och, w co jest nas w stanie wprowadzić masaż... Moją też spowodować nienawiść, zawsze maja jakieś zadanie. 
Sama potrafię się zakochać w dłoniach, wiadomo te kobiece są bardziej ozdobione, czy to kolorem paznokci czy biżuterią, męskie muszą być piękne same w sobie, bo z ozdób zrezygnowano, w większości przypadków.

Bezustannie ćwiczymy sprawność naszych macek, czy to trzymając długopis czy pracując nad ich zręcznością i dokładnością. Moja prawa jest trochę niedorozwinięta, są rzeczy, których nie potrafię nią wykonać, jak np. nalanie wina do kieliszka. Niektórzy nie mogą patrzeć jak leję wódkę lewą ręką i od razu wyrywają mi butelkę. Czasem próbuję pisać prawą ręka, ale nigdy nie wychodzi, chyba za późno na naukę w tej kwestii. Leworęczni to ok. 8% populacji, do dziś nie ustalono jej przyczyny. Jeszcze 30 lat temu leworęczni byli ‘inni’. Zmuszano ich do pisania prawą ręką, różnymi ciekawymi metodami, jak przywiązywanie lewej ręki czy też bicie linijką. Mnie podobno babka też bezustannie przekładała zabawki z lewej do prawej, a ja z prawej do lewej i tak zostało… Mańkuty opanują świat.
Choć nie wszędzie, na Bliskim Wschodzie lewa ręka, jest tą nieczystą, musiałam tam nadzwyczaj się pilnować, żeby ich nie urazić, choć było ciężko, bo odruchowo pierwsza idzie lewa dłoń…
Szereg badań, opisywanie zdolności leworęcznych, ostatnio coraz częstszy temat esejów, nawet jest Dzień Leworęcznych. Ale czy to ma jakikolwiek wpływ na człowieka, podobno leworęczni posiadają uzdolnienia plastyczne, wyobraźnię przestrzenną – coś czego nad wyraz mi brakuje…
Ale za to niezależnie od lewo czy praworęczności lubię gotować. Do tego otworzyć dobre wino i wiecie kuchnia staje się moim królestwem. Najbardziej lubię nabałaganić niesamowicie,  ten nieokiełznany nieład, tu spadnie, tam chlapnie…musi być widać, że coś się dzieje, a potem po zakończeniu posprzątać.
Nie wiem skąd się wzięło to zamiłowanie do gotowania, bo przecież niektórzy mają tak, że nie dość, że nie potrafią, to jeszcze po prostu nie lubią. Może ta ciekawość smaków, chęć sprawdzenia się? Nie wiem. Lubię eksperymentować, dziwne połączenia, przyprawy. Niby niewiele, a potrafi zaczarować, to jest największa moc jedzenia. Zakochać się w smaku, do którego chcemy wracać, ale wiemy, że jeśli spowszednieje to już nie będzie tak wyjątkowy. „Przez żołądek do serca”, tututututu.
Mam wielką ochotę podotykać jakiegoś miejsca, może być nawet niedaleko, nie robiąc nic, zabierając kilka butelek wina, mnóstwo muzyki, może jointa i posłuchać bicia serca.


czwartek, 24 listopada 2011

Skazani na ludzi.


Śpię w spodniach w kratę i t-shircie. Jadam sałatę z olejem z pestek dyni i octem balsamicznym. Pije zieloną, cytrynową herbatę. Uwielbiam biżuterię, ale coś konkretnego, dużego, wyrazistego, jednego, coś co ma dodać smaku, a nie obwiesić jak choinkę. Lubię jak wasabi połączone z sosem sojowym przeczyszcza moje drogi oddechowe. Czuję się wtedy uwolniona. Od tych wszystkich łańcuchów codzienności.
Ostatnio zauważyłam, że potrafię odczuwać szczęście czy zachwyt z tak błahych powodów, że aż się sobie dziwię. Moje marzenie ostatnimi czasy: popierdalam jak zwykle z buta, bo mieszkam w centrum, niby wszędzie blisko, ale...jak mam jechać tramwajem przez pół miasta, albo czekać bezczynnie kwadrans to też wolę pójść. Buty mam nielada do zdarcia. I idę, narzucam słuchawki, w różnym czasie różne kawałki wyzwalają we mnie nieokiełznaną energię. Jak już taki trafi się to mam ochotę skakać, tańczyć na środku Starego Rynku i stworzyć flash moba ;). Zapewne ktoś obserwujący mnie uśmieje się, ale ja nie potrafię się powstrzymać przed wyrażaniem zachwytu płynącego z mojej mp3. Odkryłam całkiem ciekawą funkcję w ipodzie, potrząsanie zmienia piosenkę i tak płynę, ze spadającą co chwila torebką (dużą - wszystko w niej dozwolone, znalezienie akurat potrzebnej rzeczy graniczy z cudem), z potrząsającą ręką i szukającym umysłem. A i uśmiechem. Nielada widowisko.

Z racji pracy często myślę o ludzkim nieszczęściu, o prawie, o niesprawiedliwości, o odpowiedzialności wymiaru sprawiedliwości za los drugiego człowieka - pokrzywdzonego i podejrzanego. Co generuje nasze skłonności ku prawej lub lewej, tej złej stronie. Czy ci źli są naprawdę źli? Mówią, że niektorych rodzajów przestępców nie da się zresocjalizować. W naszym systemie na pewno. Pamiętam "Symetrię" - jeden z lepszych polskich filmów. Niewinny chłopak trafia do więziennia, wychodzi po roku i jest zabójcą. Odwraca się system wartości, tam gdzie ma zostać 'naprawiony' zostaje 'popsuty', z nieodwracalnymi konsekwencjami. Skąd biorą się zboczenia, jak np. pedofilia? Co daje facetowi gwałt na niedorozwiniętej dziewczynie? Kim trzeba być (brakuje mi słowa) żeby zrobić coś takiego.
Mówimy cały czas, że świat schodzi na psy, ale dlaczego? Nikt nie znalazł antidotum, albo chociaż odpowiedzi.
Dziś mija 20.rocznica śmierci Frediego Mercure, którego fenomen możemy znać tylko z odtwórczych opowiadań, obejrzanych koncertów, zasłyszanych płyt. Jednak jego 'We will rock you' umie wyklaskać prawie każdy. Co sprawia, że zwykły facet z Zanzibaru staje się takim fenomenem? CO czuje jego rodzina, która znała go jako zwykłego chłopaka?

Mam wrażenie, że złoczyńcy, ci niektórzy wstydzą się, ilekroć mijam ich na korytarzu podświadomie zakrywają kajdanki czapką, nie pytajcie czym zasłoniliby je latem, bo nie wiem.
Tak mi zaprząta głowę to, jakie jedno głupstwo może przynieść konsekwencje. Wcześniej o tym tyle nie myślałam. Przedstawienie zarzutów, akt oskarżenia, potwierdzenie odbioru i już. Postępowanie w toku. Do tego dochodzi ta cała biurokracja i człowiek może popaść w paranoję. Nie dziwię się, że mamy 'swoją' klinikę zdrowia psychicznego. Trochę powiązana będzie reszta, trochę nie, ale...

Jest nurt sztuki art-brut, czyli sztuka outsiderów, sztuka w oczach dzisiejszego społeczeństwa wyrzutków, schizofreników. O definicji możecie poczytać chociażby w wikipedii. Na jednej z moich kopalni wiedzy, czyli stronie alterkino.org znalazlam odnośnik do filmu "Czerwone niebo'. Materiał o artystach z problemami natury psychicznej, mający niesamowite zdolności, ale przeraża ich, dla nas normalne życie w społeczeństwie. Zespół Aspergera, taka łagodniejsza forma autyzmu, mają problemy ze zbliżeniem się do drugiego człowieka, żyją raczej odizolowani. Wszystko muszą usłyszeć wprost, nie potrafią domyśleć się niczego. Temu schorzeniu często towarzyszy nieprzeciętny geniusz. Jeden z bohaterów potrafi zapamiętać 95% czytanego materiału, drugi pamięta daty od 190 r p.n.e i potrafi do ok.500 lat w przyszłość powiedzieć np. jaki dzień tygodnia będzie 14.11.2344 roku. Niesamowite. W tym temacie jest jeszcze jeden film, już bardziej dramat, 'Adam'. Historia faceta z zespołem Aspergera, który zakochuje się w kobiecie, a ona odwzajemnia jego uczucia, jednak różnice które spotykają...Sami się przekonajcie, polecam film.
Ich sztuka jest formą dialogu z samym sobą, ze względu na różne schorzenia mają wrażenie, że sztuka, którą tworzą pomaga im zrozumieć świat. Nie jest ona górnolotna, nazywają ją prymitywną, ale jest prawdziwa, inspirowana wnętrzem artystów-odludków.

Mistrz sceny, skazany za kradzież, schizofrenik każdy jest inny, ale każdy powinien mieć w sobie uniwersalne, podstawowe cechy człowieczeństwa, a dlaczego wielu ich brakuje? Dlaczego ludzie potrafią być tacy okrutni, fizycznie i psychicznie, nie wiem która forma jest gorsza. W świecie przereklamowanej doskonałości zewnętrznej mało kto patrzy na środek; na ten zwykły, prosty ludzki odruch, który weryfikuje kim tak naprawdę jesteś. Ja myślę, że mój pies byłby lepszym człowiekiem niż połowa istniejącego świata.

piątek, 18 listopada 2011

Przypadek.

http://m.onet.pl/wiadomosci/4909043,detal.html


„Żyj tak jakby ten dzień był twoim ostatnim”
Kto o tym myśli?  Wychodząc po bułki nie spodziewasz się, że już nie wrócisz. Wychodząc do pracy nie żegnasz się z bliskimi tak, jakbyś miał ich już nigdy nie zobaczyć. A czasem sekunda, dwie decydują o biegu życia.
Ten artykuł jest tego potwierdzeniem. Błaha czynność może uratować lub odebrać tobie życie. Przeznaczenie, przypadek.
Jak pomyślę, ile rzeczy mnie ominęło, a ile mogło uratować mi je moja głowa robi się ogromna. Może minęła mnie miłość mojego życia, ale akurat miałam trampki, a on lubi buty na obcasie, może byłam za wysoka, może za niska. A może wszystko przez dziurę w brodzie po kolczyku, albo ten tatuaż na stopie? Nie wiem. Może gdydym zdążyła na samolot do Istanbułu już by mnie nie było. Robię rachunek. Rachunek prawdopodobieństwa, który daje takie liczby, że popadłabym w paranoję. Piję whiskey, palę papierosa. Wszystko co mnie niby zabija, ale wyjdę na zakupy i mogę nie wrócić, wolę wykończyć się sama, chociaż przyjemnie.
Dlaczego życie jest tak nieprzewidywalne, masz plany, a jedna chwila może je tobie odebrać, nie z twojej winy. Powiesz niesprawiedliwość, a ja? Przypadek, przeznaczenie. Jak wytłumaczyć, matce, której zabito córkę, że Bóg tak chciał. Nie wiem na czym polega wiara i całkowite oddanie się sile wyższej i pogodzenie się z losem, z nieszczęściem, które odbiera to, co cenisz najbardziej w świecie. Nie da się. Jak można poświęcić życie ‘świętej sprawie’?. Nigdy tego nie zrozumiem.
Nasza niemoc, zatracenie wiary w sprawiedliwość potrafi spierdolić nam resztę życia. Czy to wszystko jest zapisane, czy dzieje się na bieżąco? Jest tyle pytań, na które nie ma odpowiedzi…
Samochody odbierają tyle żyć, nikt nie zastanawia się dlaczego? Zmiany w przepisach, nic nie potrafi zmniejszyć skali tego zjawiska, a tu chodzi o rozsądek, którego nie da się wyuczyć, dziś nie ma czasu na wyszkolenie umiejętności jazdy, kurs, egzamin, wsiadasz, jedziesz. Zabijasz niewinne zwierzęta, ludzi, czasem siebie. Czy można tego uniknąć? Myślę, że tak, tylko jeszcze nie mam pomysłu jak. Ale wymyślę coś. Ostatnio wsiadając do samochodu odczuwam strach, trach i nie ma mnie, ja jako kierowca biorę odpowiedzialność za siebie, ale co z moimi pasażerami? Nie wyobrażam sobie, że jadę z moją siostrą i coś jej się dzieje. Wyrzuty, które miałabym nie pozwoliłyby mi znów pojechać. A to taki przydatny środek transportu, wygodny, ale może być okropnym narzędziem zbrodni.
Czytając ten artykuł dźwięczy mi w głowie okropny krzyk młodej kobiety, której 19-latek zabił męża. Nie wiem co się dzieje w ludzkiej psychice po takim czynie, chyba bałagan delikatnie mówiąc. Początek wspólnego życia, a tu na jego początku następuje koniec, tak o, niespodziewanie.
Każdy dzień jest oszukiwaniem przeznaczenia, ale nie tego durnego filmu, tylko walką o kolejna spokojna noc, dlaczego tak lubimy nasze łóżko? Jesteśmy w nim bezpieczni, nic nam tam nie grozi, chyba, że kołdra i poduszka, to jest nasz azyl. Beztroska.
„Przypadki chodzą po ludziach”. No tak, chodzą, ale dlaczego? Bilans decyzji, które podejmujemy, nie zawsze okazuje się dodatni, ale z takim zamiarem je podejmujemy. Pojadę autobusem o 7.05, a nie o 6.50, to może być nasz największy błąd. Czy jest sposób, aby się przed nim ustrzec? Nie ma, odpowiedź jest bezlitosna, ale nie możemy popaść w paranoję, w którą ja popadłam dziś.
„Niech mnie ktoś obudzi, niech ktoś obudzi mnie”


poniedziałek, 14 listopada 2011

Sic!

Mówię stanowcze nie światu, w którym nie ma miejsca na chwilę wrażliwości, w którym drugi człowiek nie znaczy nic, w którym słowa są wypluwane, a nie wypowiadane.
Mijając resztę świętomarcińskiej parady zobaczyłam coś przerażającego, dziewczynę na wózku inwalidzkim, zupełnie umysłowo oderwaną od świata 'wystawioną' jak okaz poprzez jakąś fundację. Miała koc, koszyczek na pieniądze i uśmiech od ucha do ucha, zupełnie nie wiedząc w jakiej roli się tam znajduje. Są granice public relations organizacji niosących pomoc, w tamtej chwili ją znacząco przekroczono. Społeczne reklamy, pokazujące dzieciaki w hospicjach, mimo iż nie należą do mych ulubionych jestem w stanie przetrawić, z dozą niechęci, ale jest tam zachowana cienka linia pomiędzy pokazywaniem ludzkiego nieszczęścia w sposób, który chwyci za serce czy też za portfel.
Każdy z nas wie jak wygląda świat, jest pełen biedy, chorób, nieszczęść. Czasem lubię przejrzeć ogłoszenia w jakiś serwisach społecznościowych, jak to ludzie są nieszczęśliwi, bla bla. Ale dzisiejsze znalezisko – ‘szukam koleżanki, z dzieckiem, najlepiej z trudnościami życiowymi, brak mi znajomych’ mnie trochę, aż zatkało, a mało jest rzeczy, których nie umiem jakoś sobie wytłumaczyć, no nie, jest ich dużo, ale tu chodziło o błahe ogłoszenie.
Jakże nieszczęście jest dziś gloryfikowane. Jeśli jesteś szczęśliwy, to lepiej napisz to tylko na swoim blogu, nie mów o tym, bo od razu ktoś zazdrosny zburzy twoją radość. CO powoduje w ludziach zawiść i wieczne, niewypowiedziane życzenia nieszczęścia?

Każdego zakłuje nutka zazdrości jak zobaczymy fotkę nowego znajomego samochodu czy  odjechanego urlopu, ale niech to będzie dla nas motywujące, zepnij dupę i też zarób na swoje porsze, a nie użalaj się, że Jan ma, bo kradnie, bo od rodziców. Tak już jest, niesprawiedliwie, jeszcze się nie przyzwyczaiłeś? To lepiej zacznij.
Ja czasem myślę, że podchodzę z za dużym dystansem do całego otaczającego świata;  szłam z moim przyjacielem ciemną ulicą, mówi, -teraz mogę cię zabić, nikogo tu nie ma,  a ja ze stoickim spokojem odpowiedziałam, - dobrze, że przynajmniej jesteśmy po dobrej kolacji.
Z kolei dziś zapytał mnie, co bym zrobiła gdybym wiedziała, że jutro jest koniec świata. Odpowiedziałam, że chyba bym się dobrze wyspała. Bo co można zrobić w przeciągu kilku godzin oczekiwania na koniec? Zapisać puste kartki, ale dla kogo?
Wieczny uśmiech, stwierdziłam z moją koleżanką, której również uśmiech nie schodzi z ust, że byłybyśmy żywą reklamą gdybyśmy handlowały marihuaną. Banan, czasem pytają, czy my tak zawsze, nie da się zaprzeczyć. Ale czy to źle? Każdy ma ‘coś’ co mu na sercu leży, ale czy to ma zupełnie ograniczyć mój byt, nie mam prawa do czerpania szczęścia z tych małych rzeczy, takich codziennych, przyziemnych? Ile jeden uśmiech może zastąpić słów, niewypowiedzianych myśli.
Czy specjaliści PR fundacji nie wiedzą, że osiągną lepsze efekty pokazując radość swoich podopiecznych, którą umożliwiają darczyńcy? Pokazanie uśmiechu dzieciaka, który marzył, żeby pojechać wozem strażackim sto razy bardziej spowoduje, że przekażę im 1% podatku niż smutny, przerażający widok choroby, której tak się boję.

Postanawiam pracować nad swoim językiem, który w pisaniu może i nie jest najgorszy, ale jak siebie słucham to jest on troszkę niedorozwinięty, dolnolotny, nie jak na humanistę przystało.
Ciekawe, czy to działa, tak jak w przypadku języków obcych – ‘żeby nauczyć się języka obcego, język musi się spotkać z drugim językiem’. W tym przypadku musiałabym znaleźć mistrza dyskusji, a może już znalazłam…

piątek, 11 listopada 2011

Czarodzieje



Nie wiem jak wyjdzie ten post, gdyż opisać wrażenia płynące ze sceny nie jest łatwo. Spróbuję. Nikt mnie nie ocenia, piszę dla siebie. Za kilkanaście lat otworzę kilka tych wpisów i poskładam w całość. Myślałam, żeby stworzyć muzykobiografię, czyli przyporządkowanie kilkunastu(kilkudziesięciu) utworów do momentów w życiu, czy też konkretnych osób, chwil. Byłby to rodzaj pamiętnika, bo muzyka tak znakomicie oddaje co się dzieję w sercu.
Wyjazd do stolicy iście muzyczne. Dwa koncerty, zupełnie inne emocje.
Aloe Blacc, znany z hitu ‘I need dolar’. Na scenie brzmi zupełnie inaczej, trudno było mi przypisać go do tego kultowego utworu. Wystąpił w garniturze, pod krawatem, natura trochę gospel. Niesamowity efekt dała orkiestra grająca na żywo, trąbki i saksofon, bas, gitara i doskonałe nagłośnienie. Dopełnił wszystkiego wokal, tak inny od europejskich wykonawców, słychać było w głosie lekkość, a nie wyuczony, wyszlifowany głos. Koncert dla niego był zabawą, z euforią bawił się z publicznością, wszystko było to takie naturalne, jakby do tego się urodził. Soulowo funkowe klimaty okraszone lekką nutą popowego brzmienia. Najadłam się dużo radości podczas tego występu, zwłaszcza bis kiedy zagrał dla mnie utwór wszechczasów ‘Billie Jean’. Nie ma siły na świecie, która powstrzymałaby mnie przed kontemplacją tego kawałka. Niekoniecznie wykonanie Jacksona.
Dzień drugi przyniósł koncert kobiety, które na scenie zachowują się zupełnie inaczej niż mężczyźni, choć Nneki nie potrafię porównać do żadnej innej wokalistki. Wino, doskonała muzyka, towarzysze, to wszystko wprowadziło mnie w błogi stan nieświadomości, muzycznego upojenia.
Pojawiła się na scenie w za długich spodniach, t-shircie, trampkach, bez żadnej spinki, wszystko było takie żywe, prawdziwe. Ta burza emocji, która z niej wypływała znacznie umocniła efekt dla odbiorców. Od razu czuć, że to są jej teksty, jest to jej odpowiedź na system, przeciw któremu się buntuje, przeciw bezsensownym wojnom w Afryce. Jak sama powiedziała, granie koncertu jest dla niej sesją terapeutyczną, a my, odbiorcy psychiatrami, którzy biorą w niej udział. Diagnoza zależy od każdego z osobna, ile osób tyle odczuć, opinii, nikt nikogo nie zmusza do niczego. To jest tylko moją sprawą co ja pomyślę słuchając tego kawałka, tylko i wyłącznie moją.
Jednak jej kontakt z ‘publicznością’ jest minimalny, mnóstwo w niej emocji, ale z drugiej strony jakby była trochę onieśmielona podczas występu, zagrała przepięknie, wokal jeszcze lepszy niż na płycie, ta ciepła barwa głosu, bez zbędnych słów do publiczności, główne zadanie wykonała – zaczarowała.
Podczas koncertu najbardziej lubię to uczucie, kiedy aż drży wszystko w środku mnie, głośne instrumenty na żywo, nagłośnienie, perkusja daje tak charakterystyczne uczucie drgań, które poruszają neurony, doznajesz zachwytu. Nie da się opisać efektu, który stworzył zespół podczas ‘Heartbeat’, kiedy było czuć i słychać bicie serca, cóż to były za emocje! Jest czasem takie podobne uczucie, kiedy leżysz, jakoś na boku i poprzez ucho możesz ‘słyszeć’ swoje bicie serca. Czasem się tak zdarza, mam nadzieję, że to w miarę normalne…
Czarodzieje czasu i emocji, tak można powiedzieć o artystach, którzy nas zachwycają, poruszają nas, wzbudzają w nas emocje, nieważne czy to złość, czy uwielbienie, ale musimy jakoś zareagować, a tysiące tych, którzy przemykają bezbarwni pozostawmy innym, których może zaczarują.

poniedziałek, 7 listopada 2011

9131 dni.


Stało się, oficjalnie, dopadł i skorpiona czas na ćwierć wieku. Ale tak naprawdę, to nie jest moje ćwierć wieku, bo tylko w metryce mam tyle, a od ilu egzystuje jako Ja? Nie córka, nie wnuczka, ale Ja szukająca swojego systemu wartości, szukająca niezależności i drogi do realizacji swoich planów, marzeń. To Ja, szukająca przyjaciół, ludzi, z którymi nie trzeba nic robić, wystarczy gest, spojrzenie i wszystko jest jasne. To Ja, szukająca miłości, tej największej, zwalającej z nóg, tej romantycznej, pięknej, która powoduje szybsze bicie serca.
Bilans nie jest taki zły, bo szukam  około dekady, czy kiedyś przestanę? Nigdy. Byłby to oficjalny koniec humanizmu w moim umyśle i duszy. Sukcesywny rozwój.
W sumie to obchodzę prawie cały tydzień te urodziny, rozpoczęcie w sobotę, tortem w kształcie  VW Transportera, prezenty, kolacje a zwieńczeniem będzie koncert Nneki. Całkiem miło jest mieć urodziny….
Niektórych dopada kryzys wieku w dniu urodzin, mnie jakoś nie, co to jest 25 lat, dopiero 1/3 życia biorąc pod uwagę statystyki, a może i w moich genach długowieczność jest zapisana, kto wie? Nie przeraża mnie starość pod względem fizycznym, trudno taka jest kolej rzeczy no może pierdolona grawitacja, która cycki ciągnie w dół, najgorzej!;] Przeraża mnie niesprawność umysłowa. Wyobrażasz sobie, siedzisz przy stole i nie wiesz, że ta kobieta obok to twoja siostra czy żona. To jest sytuacja, która mnie przerasta, jak ja się tego boję. W dobie doktora House’a czy Chirurgów każde ukłucie, jakiś ból, wyzwala we mnie myśl, a może to jakiś guz, toczeń czy cokolwiek innego. TO jest paranoja, wiem. Ostatnio zapadłam na jeszcze jedną fobię, idąc nocą mam wrażenie, że na pewno coś mi się stanie, ktoś mnie napadnie, zabije, nie wiem, pomieszanie z poplątaniem.
9131 dni. Tyle żyję, jakim cudem, nawet nie wiem. Kalendarz, to rzecz, do której nie przykładam wagi. Czas jest zadziwiającym zjawiskiem. Tyk, tyk, czasem nawet nie słychać mijających sekund, a godziny mijają. Przybywa kolejny rok i nie wiem co tak naprawdę z tym zrobić, chyba nic, po prostu czas traktuję jako oś, po której się poruszam, zaznaczam swoje współrzędne, ale najważniejsze to zaznaczyć punkt, na drugim planie jest kiedy. Pewnie, są sytuacje, które czas determinuje, wyznacza datę ich realizacji, ale ja wolę być ponad nim, jak Aion – bóg nieskończonego czasu. Nie zawsze się da.

 Czas jest poza nami i przed nami, przy nas go nie ma.


Jest kilka aksjomatów na tej osi, nie będę w ciąży przed 25 rokiem życia, nie jestem zakochana na zabój i jeszcze pewnie inne rzeczy mogłabym wymieniać na ‘nie’. Ale nie będę. Pomyślę o tych na ‘tak’ i zastanowię się co zrobić, aby było ich jeszcze więcej. Optymizm czy realizm? Najlepiej połączenie, symbioza, mierzyć zamiary poprzez pryzmat naszych możliwości, ale z drugiej strony zrealizowanie czegoś ‘niemożliwego’ pozwoli uświadomić mi, że tak naprawdę nie ma ograniczeń na mojej osi. Będę optymistyczną realistką czy realistyczną optymistką? Nawet to nie brzmi, chyba jakieś neologizmy. Będę Ja, Monika, tak mam na imię, choć często o tym zapominam.

wtorek, 1 listopada 2011

Bieg życia.


Sprzęgło, jedynka.
Wiadomo początki są trudne. Trochę zawyje, czasem zgaśnie. Jako pierwszy bieg mojego życia potraktowałabym okolice gimnazjum. Masz to 15 lat, twoje życie zaczyna nabierać twojego kształtu. Zaczynam dostrzegać co się wokół mnie dzieje, rodzice odchodzą na dalszy plan, szukam alternatywy. Pierwsze imprezy, papierosy, drinki…
Poszukiwanie siebie na tym pierwszym biegu często wymaga czyjejś pomocy, obserwujemy, szukamy wzoru. Chcemy spróbować wszystkiego. Cieszę się, że w moim życiu pojawił się mojej matki brat. Od którego dostałam kasetę(sic!) Nirvany Unplugged i biografię Cobaina. Jaki to był wtedy rarytas.(Zabrzmiało jak co najmniej pomarańcze w ’80 ;]) Jakieś wypady z nim, piwa, rozmowy o muzyce, oczywiście jego monologi, a ja chłonęłam. Trochę dzięki niemu posmakowałam tego gatunku muzycznego, jakim jest generalizując i upraszczając rock; z czego jestem niezmiernie dumna. Bo dziś potrafię określić co mi się podoba, a co nie i dlaczego. ‘-Czego słuchasz? -Wszystkiego”. No kurwa, życia Ci zabraknie. W pewnym wieku, tzn tego młodzieńczego buntu muzyka, subkultura ma na nas bardzo duży wpływ. Ale tylko tak możemy się przekonać co nam się spodoba. Fakt, że metamorfozy od glanów do skate’ów zawsze mnie dziwiły, ale nigdy nie krytykowałam. Jeśli chcę znaleźć To coś to muszę szukać.
Tylko ten nie popełnia błędów, który nic nie robi.
Gaz, sprzęgło, dwójka.
Rozpędzamy się, jazda staje się płynniejsza. Przychodzi liceum. Nowe przyjaźnie, nowe przygody. Jeśli chodzi o stosunek do świata, to następuje w czasie liceum wejście w dorosłość. Magiczne 18lat. Możesz pójść wybrać prezydenta, ale też możesz już iść siedzieć jako pełnoletni obywatel. Żadnej ulgi.
Ten czas był dość spokojny. Poziom wiedzy nie zwiększa się znacząco, materiał jest poszerzany, ale nie ma czegoś nowego, jest powtarzanie. Jest czas na eksperymenty, plany, co chcielibyśmy robić, a czego na pewno nie. Przychodzi egzamin dojrzałości, wpisujesz pesel, 180minut i czas start. Piszesz swoją przyszłość. Studia.
Sprzęgło, trójka.
Optymalny bieg, można już trochę poczuć życia, wiatr we włosach, można brać je garstkami, jeszcze nie garściami. Zupełnie nowy typ nauki, materiały, książki, do wielu rzeczy musisz dojść sam. Imponująca wiedza wykładowców, kształtują się poglądy chociażby polityczne, bo wiem czym był liberalizm, kim był John Locke czy o czym mówił Morus w Utopii. Jeśli skrzynia biegów jest niesprawna, trójka czasem wyskakuje. Chwila zawahania, czy to był dobry wybór? Co będzie potem? Ale jedziemy dalej. Studia były czasem rozwoju i rozkwitu. Poznałam trochę świata, różnych ludzi, nauczyłam się nie oceniać ludzi bez poznania ich (choć czasem się nie da). Podróże, te w głąb siebie, ale też te dosłowne ukształtowały moją wrażliwość na drugą osobę. Czasem myślę o ile łatwiej byłoby mi,  gdybym była zorientowana tylko na siebie, klapki na oczach, ja, ja i ja! Ale nie, idealizm, przecież świat nie jest zły, ludzie są z natury dobrzy. Praca organiczna, mogłabym się jej oddać, gdyby tylko nie była darmowa…Nie chcę żeby przemówił tu materializm, ale po prostu nie da się żyć z czynionej dobroci, niestety. Wpasowując to w dzisiejszy świat to chyba wada, ale ja to mam gdzieś i uważam to za zaletę. Nie pomóc, gdy Cię nic to nie kosztuje? Musisz mieć serce z kamienia. Mówią, że jak się ma miękkie serce to trzeba mieć twardą dupę, ciągle nad tym pracuję, raczej dupa mi stwardnieje prędzej niż serce, bo jak już czuję dziwny ucisk w okolicach klatki piersiowej, to wiem , że zaraz mózg wyśle sygnał do kanalików łzowych i się stanie…
Z upływem lat nauczyłam się rozmawiać o rzeczach trudniejszych, kiedyś potrafiłam się rozryczeć podczas kłótni, bo brakowało mi argumentów, dziś staram się nie dopuszczać do takiej sytuacji, czytam, analizuję, przede wszystkim myślę co i jak chcę powiedzieć. Wiem, że słowa mogą ranić, bardziej niż czyny.
Sprzęgło, czwórka.
Przekraczamy granicę dozwoloną  w terenie zabudowanym. Musimy bardzo ostrożnie używać gazu, żeby nie skrzywdzić ludzi nam bliskich…


Ważne jest czy kogoś kochasz 
Ważne jest czy kochasz siebie 
Ważne jest czy mówisz prawdę 
Czy nikt nie płacze przez ciebie


Nabieramy mocy, mamy już tylko piąty bieg, w lepszej wersji i szósty. Ale jak się ustawimy zależy od nas i od losu, który nam się trafi. Musimy rozważnie zmieniać nasze biegi życiowe, pokonywać odpowiednie dystanse, kontrolować obroty i mieć na uwadze, że zawsze jest wsteczny. Użyty rozważnie przyniesie nam korzyść, ale cofanie bez namysłu i zastanowienia nie ma żadnego sensu, tylko strata czasu.
No i najważniejszy, luz!
Noga wolna od sprzęgła, możemy się zrelaksować, oddać się temu co lubimy, wypełnić nasz czas wolny. Luz jest naszym azylem od ciągłej jazdy, kontroli. Podejście do siebie i do otoczenia  z dystansem  daje nam prawdziwy obraz, to tak jak z fotografią, bawiąc się odległością możemy zniekształcić postacie, trzeba odpowiednio wymierzyć dal. Sami kreujemy przestrzeń wokół siebie dobierając ludzi, z którymi lubimy spędzać czas, możemy porozmawiać, pomilczeć, możemy wybrać piosenkę, którą chcemy przypisać do danej chwili, wszystko to jest za pstryknięciem palcem. Chciałabym, żeby to zdanie było prawdziwe. Mamy na to wpływ, ale czasem normy i wzory nas ograniczają, stawiają zakaz wjazdu i mam dwa wyjścia – złamać prawo czy złamać siebie i się podporządkować?