niedziela, 8 kwietnia 2012

nasycona.

Proszę państwa!


Ale mi dziś w duszy grają wszelakie instrumenty. Nie umiem się zdecydować, którego brzmienie jest najciekawsze, które kradnie moją uwagę na dłużej. A może to całokształt dźwięków? Muszą być skompletowane i dopiero wtedy mnie porywają? Sama nie wiem. Lubię je wszystkie razem i każdy z osobna.

Ranek zaczęłam z panem Armstrongiem:


Potem było już południe. Instrumenty dęte zamieniłam na smyczki i znalazłam:



Ten z kolei uwiódł mnie bez pamięci:



Potem, gdy słońce wkradało się nieśmiało przez okno, pomyślałam, że jeszcze tej wiosny nie zainaugurowałam Vivaldim, a więc był i on:

Dzień, w którym mężczyźni nakarmili moje zmysły, mój głód. Nagle zapragnęłam nauczyć grać się na czymkolwiek co wydaje dźwięki. Spróbować czegoś, czego nie robiłam nigdy dotąd.
Postanowiłam hartować swój charakter i wytrwałość, zacznę od zimnego zakończenia prysznica, przecież to niby nieznacząca chwila zimnego strumienia, ale wymaga siły wewnętrznej. Jakie granice wyznaczę dalej. Jeszcze nie wiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"Nic tu­taj nie roz­prasza. Ani za­pach, ani wygląd, ani to, że
pier­si są zbyt małe. W sieci ob­raz siebie kreuje się słowa­mi.
Włas­ny­mi słowami"