sobota, 17 marca 2012

Klimat


Zakładam ciemne okulary, jednak wszystko nadal jest jasne, wyraźne. Chronią przed życiodajnymi promieniami. Oczy są tak wrażliwe. Na piękno, na brzydotę. I nawilżające łzy.
Wszystko jest inne. Powietrze pachnie inaczej, włosy układają się wspak, perfumy na skórze wchłaniają się w inny sposób. Wystarczy ocieplenie. Kilka kresek więcej, a świat staje na głowie.

Już nie potrzeba przesiadywać w ciemnych, zadymionych miejscach, można wyjść i nie robić tak naprawdę nic i być szczęśliwym. Bez żadnego powodu. Chyba celowo świat został tak zaprogramowany, żeby pory roku odbierały nam najpierw chęć do życia, a potem pozwalały wracać ze zdwojoną mocą.
Wszystko staje się tak intensywne, dźwięki słyszę inaczej. Barwy nabierają życia. Królują kolory, które ozdobione promieniami maja zupełnie inne znaczenie dla moich oczu, mimo, że są one skryte pod ciemnymi szkłami.

Wydziela się serotonina, uwalniają endorfiny.


Wsiadam, jadę. Nie potrzebuję nic. Chcę być biedna. Przecież moje ulubione, wytarte jeansy i tak są warte więcej niż najnowszy model szanel. Moja torba, która była wszędzie, nosi wszystko jest droższa od tej od louis vuitton. Marzy mi się być najbiedniejszą kobietą świata. Wtedy spojrzę w lustro i będę piękna.
Bieda  jest łatwiejsza, jest naturalna, jest zwycięstwem. Jest zachowaniem siebie, swojego imienia i nazwiska jakkolwiek ono brzmi. Wtedy ono jest prawdziwe, nie jest kolorowe, jest napisane czarnymi literami na białym tle, w bardzo staroświecki, klasyczny sposób.
Zaczynam sobie wszystkiego odejmować, bo nic nie daje szczęścia takiego jak poczucie wolności i niezależności, zewnętrznej biedy, ascetyzmu, który sprawia, że czuje się bogatsza od wielu milionerów. Mijam wiele osób, w głowie dźwięczą mi zdania, które niedawno tu zapisałam, myślę, czy oni mają tez podobne myśli? Są bogaci, wydają tysiące w tym centrum, które ja jeszcze pamiętam jako stare gruzowisko, a co ja mam? Darmową świadomość.

Wczoraj postanowiłam poczuć wiosnę, dla zupełnego oderwania od świata, włączyłam głośną muzykę, wskoczyłam na drabinę i umyłam okna. Relaks, w dresie, w tiszercie, a tam na dole, taka instytucja zwana solarium. Wchodzą, wychodzą, piękne, kolorowe, na obcasach, a ja jak ten Kopciuszek sprzątający, śpiewający i radosny. Patrzyłam na te kolorowe tipsy, które widziałam nawet z góry. Poczułam odległość nie dwóch pięter, ale lat świetlnych. Lata te dodatkowo są wydłużone okresem rozkładu plastiku.
Dziś kupuję świat taki, jakim jest. A jest piękny, nieznany, niebezpieczny. Reszta jest nieważna, resztę tworzę indywidualnie. Bo jestem nią. Ona, ta zwykła, brzydka, szara, bez jednego buta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"Nic tu­taj nie roz­prasza. Ani za­pach, ani wygląd, ani to, że
pier­si są zbyt małe. W sieci ob­raz siebie kreuje się słowa­mi.
Włas­ny­mi słowami"