Zmieniają się minuty na oddalonym zegarze, a ja nie walczę z czasem, z niczym nie walczę. Dziesięć stopni Celsjusza, prawie odpowiednia temperatura na taki wieczór, mam czapkę z pomponem przecież.
Czuję się zamknięta w próżniowym pomieszczeniu, zaczyna brakować mi tlenu, moje organy zaczynają obumierać. Gniję w środku. Przecież to niewidoczna dolegliwość, tylko strasznie śmierdząca.
To był ten dzień, wkurwiało mnie wszystko. Wolałam oszczędzić światu siebie i wkurwiać się we własnym towarzystwie. Zauważyłam, że już nie potrafię wyjść bez słuchawek, nie mogę słuchać tłumu, robi mi się niedobrze. Czasem rozmowa jest tak zajmująca, że nie marzę o niczym innym, jak o moich słuchawkach.
Ja pierdolę.
Wybudowałam sobie mur. Nikt tak naprawdę nie wie jaka jestem, w sumie nawet ja sama. Cierpię na weltschmerz chyba.
ja na pewno cierpię na weltschmerz ;)
OdpowiedzUsuń