czwartek, 12 lipca 2012

Piętra

Chodzę i myślę kogo widzę w danym oknie. Czyja gitara patrzy na mnie z okienka z Dragona, tam na drugim piętrze, z ogródka ją widać. Albo kto ma fioletowe ściany na Garbarach, tam na trzecim piętrze, na rogu Wodnej, albo na Yeżycach, ten baldachim w sypialni na pierwszym piętrze.

Kto może mieszkać na ostatnich piętrach, na poddaszach, które bez pamięci kradną mnie. Całą. Skos, guz. Jeśli nie barka to pod dachem schron.
Najwyżej mieszkał kiedyś plebs. Mi to absolutnie nie przeszkadza, mogę mieszkać wysoko, a być niska. Taki paradoks. 

Od zawsze podziały istniały. Kasty, warstwy, klasy. I istnieć będą. 

Nasuwa mi się wspomnienie, jak też mieszkałam na poddaszu, nie na szóstym, ale na czwartym, tam, gdzie hotelowa winda już nie dojeżdżała. Też byłam służbą, na Saksach, kiedy funt kosztował sześć polskich złotówek, a ja byłam polską studentką.
Jest to czas, którego pewnie większość mogłaby się wstydzić, ale dla mnie to jeden z bardziej kolorowych okresów. Pomyślelibyście kiedyś o zwijaniu końcówek papieru toaletowego w specjalny dzióbek (jak tatuś zrobi dzióbek...) o zwijaniu ręczników w specjalne rulony. Nie wspominając o takim ścieleniu łóżka, że na samą myśl uśmiech wraca na moje usta. Prześcieradła, koce, podkołderniki, pinćdziesiąt poduszek, narzuty, king sizy, istna magia. Teraz znam te sztuczki hotelowe i przestrzegam - uważajcie!

Kiedyś szłam Św. Marcinem, tam jest taki stary neon 'bar tempo'. Rozmawiałam z najwyższym człowiekiem jakiego znam, o Kimśtam, nieważne. Była to historia mężczyzny, kolegi chyba jego, pracował w jakiejś informatycznej firmie, krawacik, komputer, biurko, no i hajs. Ale ten kolega przywykł do tego, a szczęśliwy to był, jak jeszcze przed 'tą' poważną pracą kopał rowy. Wstawał skoro świt, zmęczył się, wrócił i odpoczywał. Nie myślał o pracy, która nie daje spokoju, która ciągle ściska myśli i nie pozwala się uwolnić. Przywołuję te historię zasłyszaną, na tym św. Marcinie, bo gdy ja pracowałam na tych Saksach sobie, to też było beztrosko. Była praca i to nielekka. Chłodnia, 5 stopni i układanie plasterków w specjalny sposób, odmóżdżenie totalne, do tego pogoda angielska - wiecznie wilgotna-(w tamtych okolicznościach zdecydowany minus ;) Ale byłyśmy szczęśliwe. Każda wolna chwila spędzona w angielskich autobusach eksplorując Kornwalię. 
Potrafiłyśmy śmiać się z naszej pracy, zostałyśmy oficjalnie, już wtedy połączone pieczęcią na całe dalsze życie poprzez Wspomnienia, które mamy. Najnudniejsza praca, taśmowy sposób myślenia. Ale coś dawało nam tę radość. Że chciało nam się siedzieć na plaży i smażyć burgery. Mimo pięćdziesięciogodzinnego tygodnia pracy my nadal potrafiłyśmy się połączyć w naszej wspólnej angielskiej niedoli, żartować z naszych plasterków, strojów.

Nieszczęścia łączą i to cholernie.

Ale wracając do ostatniego piętra. Do Rakiety, która była Portugalką i gdy nie znała angielskich słów wydobywała z siebie 'bżżżżż' i pokazywała i wszystko było jasne. Gdy się wyprowadzałyśmy z naszej bawialni i syfialni - dałyśmy jej lustro. Ucieszyła się, bo swoje miała tak wysoko, że nie sięgała i widziała tylko kawałek twarzy. Napiwki pod poduszkami, szczęki w szklankach, śmiech do łez przy polerowaniu pryszniców i przypadkowycm odkręceniu wody. Najstarsza szefowa świata z powyginanymi paluchami i maniakalnie składająca pościele.
Frytki i paluszki rybne jedzone na schodach dla służby. Bubu, której podarowałyśmy książkę "Grecki skarb', bo kiedyś była polonistką która mimo swoich 60 lat nurkowała pod łóżkami i odkurzała najdokładniej z nas wszystkich. 
Był też ten widok

Były epizody z Henrym - czyli moim mężem angielskim - odkurzaczem, który za cholerę nie chciał kooperować. Było tyle historii, było tyle śmiechów, są przyjaźnie  z tego wspólnego moknięcia, ze wspólnego piasku w oczach, z tych chwil spędzonych pośrodku niczego w karawanie. Dziś to już z perspektywy upływającego czasu chwile wspomnień i radości, tych momentów, kiedy łzy śmiechu nie pozwalają mówić, a próba wypowiedzenia każdego kolejnego słowa pogrąża nas jeszcze bardziej, wtedy może i nie było nam tak wesoło, ale jedno jest pewne - było warto.

Byłyśmy wtedy najniższym piętrem społecznym, ale kończyłyśmy nasze 8 godzin i byłyśmy wolne. Praca fizyczna, której tak się wszyscy boją dała mi niezłą nauczkę, nauczyła mnie być taką jaką jestem teraz, wiem, że nic nie przychodzi łatwo, wiedziałam już na studiach jak to jest wstawać o piątej i zasuwać pod górę trzy kilometry do pracy, ale wiedziałam też z jaką satysfakcją można potem było kupić swoje rzeczy. Tylko kurwa moje. Za moje pieniądze, a nie od mamy. Samodzielność - tego mnie nauczyły te polskie saksy.Niestety nie oszczędności - mimo, że wiem, że trudno przychodzi, nadal łatwiej wychodzi. "chwile ulotne" Ale też takiej bezwarunkowej pomocy i bezinteresowności. Ja dziś nie potrzebuję, ale nie wiem jak będzie za tydzień, za dwa. Nie chcę mieć Ciebie na chwilę, ale na dłużej, nie tylko w potrzebie, ale i w radości i w twojej potrzebie. Bo to jest znak dopuszczenia kogoś bliżej - kiedy pozwalamy mu być, kiedy nam jest źle, ale pozwalamy mu się też cieszyć naszą radością, dajemy siebie po kawałku.

W nieszczęściach znajduje się kompanów - można razem się poużalać, ale my się użalałyśmy w tak zabawny sposób, że chyba nikt tego nie potrafił robić tak jak my. Byli wokół nas wiecznie niezadowoleni. Byli też tacy, którzy czekali nas przy wielkim kuchennym stole i odciski na tyłku dostawali. Czekali, aż wrócimy z jakimiś czekoladkami, pochowanymi po kieszeniach, czekali na chwilę rozmowy, albo żeby zabrać nas na fisz end czips godzinę drogi, na plażę. Były lolki w szicie (po ang. szopa to shet), były zmęczone kręgosłupy i kolana, ale co najważniejsze - były pełne życia mózgi! 



4 komentarze:

  1. A ja mijając ludzi zastanawiam się, skąd u nich właśnie ten, nie inny, nastrój, czy muzyka, której właśnie słuchają ich uśmiecha, czy wręcz przeciwnie, co przed chwilą robili, gdzie podąża ich ścieżka...
    Przez chwilę pojawiło się przypuszczenie, że to Ty popełniłaś książkę, taką sławą ponoć ostatnio się cieszącą, "pod niemieckimi łóżkami". No ale chyba jednak nie... Chociaż może?!
    Zgadzam się, praca fizyczna oczyszcza. Ja sobie szczególnie ogrodnictwo upodobałam. Choć taka kiepska w zbieraniu na akord byłam, zwłaszcza jeśli o maliny chodziło... Zgadnij dlaczEGO :)

    OdpowiedzUsuń
  2. EGO je wyjadało;)
    Gratuluję. Właśnie napisałaś setny komentarz w moim świecie. Co będzie nagrodą? hm. pomyślę.
    Ja pod łóżkami to niee, a pod niemieckimi to na pewno już ;) ale jest myśl ;)
    :)

    OdpowiedzUsuń
  3. dziękuję, że mogłam być częścią tych wspomnień...
    dziękuję też Światu za tak pozytywnie zakręconych ludzi, którzy ubarwiają nasze codzienne życie...

    OdpowiedzUsuń

"Nic tu­taj nie roz­prasza. Ani za­pach, ani wygląd, ani to, że
pier­si są zbyt małe. W sieci ob­raz siebie kreuje się słowa­mi.
Włas­ny­mi słowami"