Tak chodzi za mną poświątecznie temat rodziny. Te
szczęśliwe, spotykające się, kochające można chyba zobaczyć tylko w filmach. A
w życiu, ‘w tym smutnym jak pizda kraju’ (uwielbiam to porównanie) z rodziną to
nawet dobrze na zdjęciu nie wychodzę. Święta Bożego Narodzenia, jeśli nie są
przepełnione boską mocą, to choć muszą być rodzinne, bo inaczej? Po prostu
kolejny weekend, zwyczajny. No może trochę naciągana kolacja, ale potem każdy
sobie. Chyba postanowiłam, że wolałabym ten czas spędzić gdzieś w podróży, z
ludźmi nawet obcymi, ale mając wspólny mianownik. A tu? Nic szczególnego. Jeśli Święta mają być dla mnie bigosem,
barszczem i karpiem to z góry mówię dziękuję bardzo. Od kilku lat marzy mi się,
aby ktoś naprawdę zapukał i zjadł na tym pustym nakryciu, żeby tradycja stała
się prawdziwa…
Patrzę, myślę i obserwuję. Trudniej jest być matką czy
ojcem? Czy ojciec jest dla syna, a matka dla córki? Jak mają wyglądać zdrowe
relacje? Ja rodziców trzymam na dystans, dobrze, źle? Nie wiem. Tak mnie sami
nauczyli. Wychodzę z założenia, że im mniej wiedzą, tym spokojniej śpią. Nie
wiem czy mogłabym na nich liczyć w jakiejś patowej sytuacji, pewnie by się
starali, ale jaki byłby efekt? Bo tak, mają problem z osiąganiem celu.
Matka jest tylko jedna, więc szanuj ją. Zgadza się, ale
szacunek, a zaufanie, takie bezgraniczne to zupełnie inne rzeczy.
Nieważne jaki jest, ale to twój ojciec. A właśnie, że kurwa
ważne. Oglądałam ‘Drzewo życia’, ojciec jakim jest Brad - oczy otworzyły mi się
jak pięciozłotówki. Nie chciałabym z takim mieszkać. Idealnie oddaje charakter
ich życia rodzinnego użyty tam szept. Boją się mówić głośno. Szepczemy kiedy
mamy coś do ukrycia, kiedy boimy się, kiedy sytuacja nie pozwala użyć
normalnego tonu głosu. Ojciec, który karze zwracać się do siebie ‘pan’, który
jest nieprzewidywalny, jego synowie nie potrafią stwierdzić jak ojciec
zareaguje, jak się zachowa, aż w końcu, jak ich ukarze. Mam w głowie obraz paru spraw, rodzice, którzy
maltretują swoje dzieci. Pan wykształcony, doktor, wszystko w najlepszym
porządku, przez przypadek, niezapowiedziana wizyta pani ze szkoły, bo dziecko
było nad wyraz agresywne. Syn klęczy na poduszeczce z powbijanymi gwoździami.
Dziewczyna mdlejąca na lekcji, matka upierająca się, że pogotowie nie może
zabrać córki. Historia? Ojciec psychiatra bijący ją owiniętym kablem, zero
śladów, obrażenia wewnętrzne nie do wyleczenia. Najbardziej mnie zastanawiają
wyniki badań, statystyki, które przeczą mojemu rozumowaniu. Ktoś, komu rodzice
zgotowali takie dzieciństwo wydawałoby się będą zupełnie innym rodzicem, a w
praktyce ok. 70-80% zachowuje się tak samo jak ich traktowano. Jak głęboko
muszą być zakorzenione wartości, które są nam przekazywane. Czy mimo wypierania
się tego, co nam przeszkadza w rodzicach, to i tak bezwarunkowo w nas zostaje?
Z mojej perspektywy - córki szukam odpowiedzi jaki ojciec
spełniłby moje oczekiwania. Jak połączyć się w pewnym wieku, kiedy granica jest
znacząca, kiedy potrzeba wizy do jej przekroczenia. Nie ma Schengen -
wjeżdżasz, wyjeżdżasz niezauważony. Jak znaleźć wspólny język, kiedy wszystko
wydaje się być różne. Dlaczego wśród rodziny nie możemy znaleźć osób bliskich,
spełniających nasze oczekiwania, dlaczego przy rodzinnych spotkaniach (kiedy
jeszcze się odbywały) głównym tematem był rozwód kuzyna, który oczywiście był
nieobecny, polityka albo religia. Wracałam z mdłościami. Prawie zawsze. Jest
lepiej jak jest, nikt nie udaje, po prostu się nie spotykamy, zamiast cześć
usłyszysz oficjalne dzień dobry. Pytam jaką wartość ma mieć tak święta rodzina?
Kiedy dla mnie nie ma żadnej. Nie mogę znaleźć wspólnego mianownika, jestem JA
i ONI. Nie bawią mnie te ich dorabiane teorie, mądrości na wysokości pod
poziomem morza, plotki, ploteczki i plotunie; a zapomniałam o złotych radach.
Porzygać mogę się od razu.
To ja, czarna owca w naszym stadzie! Jak mam czuć się
bezpiecznie przy moim ojcu, kiedy nie jestem pewna czy mogę. To właśnie chyba
sedno rodzicielstwa, stworzyć dziecku azyl, niezależnie od wieku, wracasz tam i
wiesz, że jesteś w ich bańce, nietykalna. Gdzie ci ojcowie, którzy martwią się o
córki? Chyba wyginęli. Ponoć kobiety szukają podświadomie mężczyzn podobnych do
swych ojców, ja chyba znów odstaję od normy. Cholera, może się uda mnie dogiąć
do tej osi normalności. Wiecznie nie tak, niezadowolona, pijąca wino w południe
kiedy wypada wieczorem, nie to i tamto. Męczące. Nonkonformistka.
Rodzicielstwo to coś więcej niż zapewnienie nam warunków
materialnych przynajmniej do 18.roku życia, przynajmniej ja tego oczekiwałam
(nadal oczekuję, choć chyba z upływem czasu coraz słabiej). Jest czas, kiedy są dla
nas tylko maszynką do pieniędzy, ale potem chcemy mieć ich, bo pieniądze mamy
już swoje. Nadal zadaję sobie pytanie i nie mam odpowiedzi, jak wychować
dziecko, jakim być rodzicem. Luźno, ale z dozą zaufania, a może najlepszym
zaufaniem jest kontrola? Czas nastu lat to inna bajka. Ale rodzice dla nas,
ludzi mających dwadzieścia kilka lat, częściowo od nich niezależnych, na pewno
jakoś tam uwiązanych nabierają zupełnie innego znaczenia. Już nie są nam
potrzebni, mają być naszą opcją. Wybierając obiad ze znajomymi, a rodzicami
powinnaś wybrać rodziców, mi się po prostu nie chce. Dlaczego przynieśli mi
rozczarowanie, w tym moim dorosłym niby życiu? Nie wiem. Szanuję ich owszem,
jestem wdzięczna tak, tak, bla,bla, ale jak dla mnie emocjonalnej,
niezadowolonej terrorystki zabrakło francuskiego łącznika.
Wyrazem wolności wszechogarniającej jest dla mnie prawo wyboru. I bardziej jeszcze: odwaga, by tego wyboru dokonać. Łatwo się mówi przypadkowym ludziom: dziękuję, nie potrzebuję Cię. Trudniej tym, na których bliskość skazała Cię genetyka.
OdpowiedzUsuńNie wyobrażam sobie z tej możliwości nie skorzystać. Inaczej prawo dziedziczenia zawiodłoby mnie w inny róg społeczeństwa.
Czarna owca: to brzmi dumnie! :)