niedziela, 4 grudnia 2011

Kultura, tej!


Już takim zwyczajem   w niedzielne poranki szperam po sieci w poszukiwaniu nowych brzmień, lektur czy też odświeżenia klasyki.
Ale! kiedy wchodzę na stronę najpopularniejszego sklepu księgarsko-muzycznego i widzę w nowościach ‘Największe przeboje Stinga’, ‘nowa’ Amy Winehouse czy składanka najlepszych polskich pieśni świątecznych to czuję się rozczarowana i mam w głowie obrazek ‘I don’t wanna live on this planet anymore’. Rozumiem, że są miesiące kiedy wydawnictwa muzyczne mają mniejszą podaż, ale żeby aż tak. U nas średnio raz na kwartał wychodzi nowa płyta jakiegoś polskiego klasyka jak Kasia Nosowska czy Kazik ze swoimi projektami. A gdzie miejsce dla nowych, utalentowanych młodych ludzi? Wczoraj obejrzałam jedno z zagranicznych szoł, które przywędrowało do naszego pięknego kraju i ma za cel znaleźć nowego artystę. Miałam tam faworytkę, myślę, że większość w niej widziała potencjalnego zwycięzcę. Nie dość, że ciężarna to taki wachlarz możliwości wokalnych od Iron Maiden przez Beyonce po Arethę Franklin. Kobieta moc. I oto następuje głosowanie naszego narodu. I ona przegrywa. Czuję frustrację. Myślę program z dupy. Ale druga strona medalu, nigdy nie wysłałam esemesa na nikogo, aby zwiększyć jego szanse. Oglądam, ale bez większego zaangażowania. Wtedy zastanawia mnie kto tak naprawdę wysyła te głosy? Odszukałam historię tych szoł i wygrywają małe dzieci, które wzbudzają chyba litość, albo szare, płaczące myszki, mówiące jak mają ciężko. Coś w tym jest. Ale w takim razie na czym opiera się cała formuła tych programów? Po co typować jury, skoro glos i tak ma głuche i ślepe społeczeństwo.
Polskie programy, te szukające talentów mają taki syndrom sekundowej popularności. Nie wiem, czy wygrywający okazują się jednak nieutalentowanymi, czy to kwestia naszego zaściankowego rynku fonograficznego? Program bazuje na wykonaniu coveru, a potem gdy czas na własny repertuar giną przyćmieni innymi płytami. Jak ostatnio słusznie wyczytałam w sieci, po angielsku brzmi lepiej. Tak już jest, że większość odbiorców najpierw usłyszy, potem dopiero przetworzy i zrozumie, że ich ulubiona piosenka jest np. o parasolu. Taki ogromny paradoks, jak tylko język może zmienić formę przekazu, z dna na szczyt. A dla mnie, odbiorcy, który chce poczuć jakieś emocje to ciągłe poszukiwanie, przeszukiwanie linków, stacji radiowych, poleceń znajomych, nie jest łatwo coś odkopać pod warstwą całej popularnej, pstrokatej  kultury. Powstają setki znakomitych płyt, o których nie mam nawet pojęcia, odnajduję je przez przypadek czasem po roku, czasem po dwóch, ale cieszę się, że je mam. Czy to jest kwestia naszego rynku, czy wszędzie tak jest? Dlaczego w Polsce tak trudno odnieść sukces? NA szczyty wzbijają się gwiazdeczki, których cycki są większe niż umiejętności, do tego dobry PR i leci już z górki. Nie wierzę, że w Polsce nie powstają dobre płyty, ale po prostu ja nie mam cierpliwości ich szukać. Jest kilka radiostacji, które promuje młodych, polskich muzyków, ale to ciągle za mało, bo ich muzyka nie jest tak popularna, nie wpada od razu w ucho, musisz pomyśleć o czym słuchasz.
Jak w ogóle rodzą się jednostki popularne na całym świecie? Czy to kwestia odpowiedniej chwili, odpowiedniego odbiorcy? Czy jednak może talent i repertuar?
Jeszcze lepszym, bardziej kolorowym jest rynek książkowy. Tutaj od jakiegoś czasu obserwuję zatrzęsienie poradników naszych polskich celebrytów. Kasia Cichopek radzi jak być dobrą mamą, Jola Kwaśniewska jak się ubrać, a pani Wałęsowa pisze, jak to Lech zdradził ją dla Polski. Rozumiem, że ich sława przemija, ale dlaczego tak zaśmiecają półki księgarni i trwonią pieniądze, które mogliby spożytkować artyści mający Coś do powiedzenia. Mało mnie interesuje, co pogodynka Jarosław Kret robił w Egipcie, ja chcę autora, który wie o czym pisze. Jeśli szukam poradnika z psychologii, to chcę doktora psychologii, a nie aktoreczki, żeby mi poradziła jak wychować dziecko.
Jestem fanem wszelkiego rodzaju książek podróżniczych, obecnie rynek strasznie się rozszerzył i ludzie, którzy jeżdżą po świecie mają możliwość wydania swoich albumów. Jak najbardziej to szanuję. Ludzie, którzy latami myśleli o podboju świata, dokonali tego, niech dają rady innym. Taką wartość ma przekazać książka. Kiedy chcę rozrywki znajduję ją na półce, ale kiedy szukam poważnej lektury, aby dokształcić się też takowej oczekuję, a nie zabawy w pisanie. Wydanie książki stało się chyba zbyt łatwe, wystarczy mieć znane nazwisko, a sponsor się znajdzie, tylko czy są też odbiorcy? Nie śledzę statystyk, ale obawiam się, że są.
W Polsce panuje powszechnie ‘swego nie znacie, cudze chwalicie’. W jakimś stopniu tak jest, ale często wynika to z niskiej jakości materiałów, które zobaczyliśmy, przeczytaliśmy, przesłuchaliśmy i po prostu nie wierzymy, ze następne będzie lepsze. Czy słusznie postępujemy oddalając się od naszej kultury? Szukajmy tej wartościowej, a metkę odstawmy na drugi plan.

7 komentarzy:

  1. Jako tytułowany (och ah i ja pierdole patrz na lakier) magister kulturoznawstwa o specjalizacji kultura audiowizualna i media mam ochotę wtrącić swoje 2 skromne (jak zawsze) zdania. Żyjemy w kraju starców którzy wychowali się na cierpieniu, łasce, wrażliwości i litości - wiec odpowiedź na pytanie kto siedzi w domy i głosuje jest raczej prosta. Reszta to polityka, polityka trzyma media, media trzymają władzę nad publiką i kreują/wbijają im do głowy co jest DOBRE co należy rozumieć poprzez pryzmat jako 'sprzedajne'. Jeśli człowiek ma indywidualną wartość to raczej strach się odzywać, jeśli chcesz żyć bo zjedzą cię jak ser feta - po grecku.

    OdpowiedzUsuń
  2. Panie kulturalny, nie wiem co rodzi w twym języku tak barwne porównania, ale jesteś ich zdecydowanym mistrzem.
    PS jakoś dziwnie ogrodzili 'twą' bramę ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię porównania... moje porównanie wynika z obecnej polityki i sytuacji Grecji która dostała się do więzienia - reszta na ten temat będzie można wyczytać na moim blogu jeśli tylko znajdę czas aby zapisać rozwinięcie myśli.

    PS. w Polsce będę dopiero za 1,2 tyg. wiec jeszcze nie wiem o czym mówisz... ale sie przekonam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Chodziło o całokształt twych barwnych jak tęcza porównań. A Stare Miasto jak zwykle zaskoczy ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. całokształt opisałem przed trzema kropkami. ;) za 2 tygodnie jestem i chętnie przytulę kieliszek wina.

    OdpowiedzUsuń
  6. możemy ponegocjować bliżej skrzynki...

    OdpowiedzUsuń
  7. negocjacje zawsze spoko. Dobranoc

    OdpowiedzUsuń

"Nic tu­taj nie roz­prasza. Ani za­pach, ani wygląd, ani to, że
pier­si są zbyt małe. W sieci ob­raz siebie kreuje się słowa­mi.
Włas­ny­mi słowami"