poniedziałek, 7 listopada 2011

9131 dni.


Stało się, oficjalnie, dopadł i skorpiona czas na ćwierć wieku. Ale tak naprawdę, to nie jest moje ćwierć wieku, bo tylko w metryce mam tyle, a od ilu egzystuje jako Ja? Nie córka, nie wnuczka, ale Ja szukająca swojego systemu wartości, szukająca niezależności i drogi do realizacji swoich planów, marzeń. To Ja, szukająca przyjaciół, ludzi, z którymi nie trzeba nic robić, wystarczy gest, spojrzenie i wszystko jest jasne. To Ja, szukająca miłości, tej największej, zwalającej z nóg, tej romantycznej, pięknej, która powoduje szybsze bicie serca.
Bilans nie jest taki zły, bo szukam  około dekady, czy kiedyś przestanę? Nigdy. Byłby to oficjalny koniec humanizmu w moim umyśle i duszy. Sukcesywny rozwój.
W sumie to obchodzę prawie cały tydzień te urodziny, rozpoczęcie w sobotę, tortem w kształcie  VW Transportera, prezenty, kolacje a zwieńczeniem będzie koncert Nneki. Całkiem miło jest mieć urodziny….
Niektórych dopada kryzys wieku w dniu urodzin, mnie jakoś nie, co to jest 25 lat, dopiero 1/3 życia biorąc pod uwagę statystyki, a może i w moich genach długowieczność jest zapisana, kto wie? Nie przeraża mnie starość pod względem fizycznym, trudno taka jest kolej rzeczy no może pierdolona grawitacja, która cycki ciągnie w dół, najgorzej!;] Przeraża mnie niesprawność umysłowa. Wyobrażasz sobie, siedzisz przy stole i nie wiesz, że ta kobieta obok to twoja siostra czy żona. To jest sytuacja, która mnie przerasta, jak ja się tego boję. W dobie doktora House’a czy Chirurgów każde ukłucie, jakiś ból, wyzwala we mnie myśl, a może to jakiś guz, toczeń czy cokolwiek innego. TO jest paranoja, wiem. Ostatnio zapadłam na jeszcze jedną fobię, idąc nocą mam wrażenie, że na pewno coś mi się stanie, ktoś mnie napadnie, zabije, nie wiem, pomieszanie z poplątaniem.
9131 dni. Tyle żyję, jakim cudem, nawet nie wiem. Kalendarz, to rzecz, do której nie przykładam wagi. Czas jest zadziwiającym zjawiskiem. Tyk, tyk, czasem nawet nie słychać mijających sekund, a godziny mijają. Przybywa kolejny rok i nie wiem co tak naprawdę z tym zrobić, chyba nic, po prostu czas traktuję jako oś, po której się poruszam, zaznaczam swoje współrzędne, ale najważniejsze to zaznaczyć punkt, na drugim planie jest kiedy. Pewnie, są sytuacje, które czas determinuje, wyznacza datę ich realizacji, ale ja wolę być ponad nim, jak Aion – bóg nieskończonego czasu. Nie zawsze się da.

 Czas jest poza nami i przed nami, przy nas go nie ma.


Jest kilka aksjomatów na tej osi, nie będę w ciąży przed 25 rokiem życia, nie jestem zakochana na zabój i jeszcze pewnie inne rzeczy mogłabym wymieniać na ‘nie’. Ale nie będę. Pomyślę o tych na ‘tak’ i zastanowię się co zrobić, aby było ich jeszcze więcej. Optymizm czy realizm? Najlepiej połączenie, symbioza, mierzyć zamiary poprzez pryzmat naszych możliwości, ale z drugiej strony zrealizowanie czegoś ‘niemożliwego’ pozwoli uświadomić mi, że tak naprawdę nie ma ograniczeń na mojej osi. Będę optymistyczną realistką czy realistyczną optymistką? Nawet to nie brzmi, chyba jakieś neologizmy. Będę Ja, Monika, tak mam na imię, choć często o tym zapominam.

2 komentarze:

"Nic tu­taj nie roz­prasza. Ani za­pach, ani wygląd, ani to, że
pier­si są zbyt małe. W sieci ob­raz siebie kreuje się słowa­mi.
Włas­ny­mi słowami"