sobota, 31 marca 2012

niedokładnie


Patrzę i nie widzę. Skupiam się, ale nie potrafię się skoncentrować.
Słucham, ale nie słyszę. Chcę i nie chcę.
Zabrakło mi tchu. Zabrakło mi pomysłów, pieniędzy, siebie. Nie wiem już nic.
Jestem, a mnie nie ma. Żyję, a mieszkam w urnie, spalona, jestem prochem, którym doprawisz sobie obiad.
Wychodzę naprzeciw, idę pod prąd, pod wiatr, brakuje mi znów tchu. Wiatr pali mojego papierosa. Bezczelnie go kradnie. Złodziej. Jest bezkarny, nieuchwytny. Wysyłam za nim list gończy. 
Wyrok.
Zapadł już dla mnie? Prawomocny?
Panicznie się boję, tych kilku następnych chwil. Muszę się wyszorować. Z całego brudu. Odkazić się. Toksyny.
Jestem tu i mnie nie ma. Gdzie ja jestem? Gdzie mieszkam?
Amnezja. Zatracam się w nieistniejącej rzeczywistości, nie umiem dotrzymać kroku światu, idę za wolno. On biegnie, a ja nieustannie oglądam się za siebie, jestem zbyt dokładna, zbyt uważna. Masz żyć szybko, zatracić siebie i biec. Szybko. Nie w półmaratonie, w co najmniej maratonie, a najlepszy byłby triathlon, pokazałby twoją wszechstronność i wytrzymałość.
Matematyka. Wszystko można obliczyć, zaplanować, a mi ciągle zostaje reszta przy dzieleniu. No tak niepodzielność liczb pierwszych. Tylko dwa dzielniki - jeden i ona sama. Czy jestem taką liczbą? Taka egoistyczna wśród wszystkich liczb naturalnych. Takie są pierwsze, nieprzystosowane, nieelastyczne, egocentryczne - wyobrażam sobie, jak w całym matematycznym świecie chodzą z zadartymi nosami i czują się ważniejsze, mówią -bo jesteśmy unikatowe.
Są też takie liczby pierwsze bliźniacze, których różnica wynosi zawsze dwa. Jest ich nieskończenie wiele. Oznacza to, że gdzieś, jest tam, w całym zbiorze, ktoś, z kim życie da mi wynik dwa. 

czwartek, 29 marca 2012

Sześćdziewięć,dziewięćsześć



Miało być normalnie, zwyczajnie. Jednak w jednej chwili powietrze stało się dla niego zbyt ciężkie, wiedział, że ten ciężar dosięgnie także jego ciało, oblepi je niczym kleista maź, zostanie uwięziony pod jej masą, nie będzie w stanie ruszyć żadną częścią ciała. Bezwład.
Zjawiła się ona. Nie spodziewał się jej z tej strony. Zaskoczyła go. Jej lekkość w tej ociężałej atmosferze, która nie pozwalała mu oddychać swobodnie. Był pewny, że zaraz tlen utknie gdzieś w tchawicy, a on nawet nie będzie miał siły krzyczeć. Bezdech.
Był zdecydowanym mężczyzną, zawsze wiedział czego chciał i to osiągał. Prędzej czy później. Wytrwałość i cierpliwość zawsze się opłacała. W stosunku do kobiet był jak kameleon, potrafił w ciągu kilku minut wyczuć czego ona chce i jak medium czytał w jej myślach, wyprzedzając jej zdania. Był bardzo spostrzegawczy, co sprawiało, że zawsze był krok przed.
Poznał ją przypadkiem, od początku była bardzo odważna, wybiegała z utartych ram. Pozwoliła poczęstować się papierosem z jego kieszeni stojąc za nim w kolejce, w jednym z tych modnych, ekologicznych marketów. Nawet by tego nie poczuł, ale ona chciała tylko jednego, nie była przecież złodziejem, chciała się tylko poczęstować, trochę dla żartu, może zaczepić go. Tego nigdy się nie dowiedział. Poczuł rękę skradającą się po jego pośladku, do tylnej lewej kieszeni. Oddawała paczkę kowbojskich papierosów. On nie był przerażony, nawet ciężko było go zaskoczyć o ósmej rano. Był całkiem obojętny. Spojrzał z pewną dozą niedowierzania na swoją tylną kieszeń, w której nadal tkwiła jej dłoń. Ona nawet nie próbowała go przeprosić wzrokiem. Pewne, zimne spojrzenie niebieskich oczu. Poczuł dziwne mrowienie, tam na dole. Ktoś dotyka jego prywatności. Przecież to on ma takie prawo, to on pierwszy wyciąga dłoń, to on przyciąga do pocałunku, to on próbuje splątać swój język z innym, to on dotyka innych ciał wzrokiem. A tu, piątkowy ranek, Ona, znikąd muska jego ciało.
Skrzyżowanie ich spojrzeń trwało ułamek sekundy, ale powiedziało im wszystko, czego chcieli o sobie się dowiedzieć.
Wyszli razem. Nigdy wcześniej nie obudziło się w nim tak dzikie pragnienie. Takie zdecydowanie. Taka niewiedza. Może spowodował to brak słów. Nie wymienili dotąd ani jednego. Rozmawiali swoimi zmysłami, ich ciała, miały przeciwległe ładunki, kation i anion, przyciągały się. Zimny podmuch klimatyzacji otrzeźwił go. Tlen. Spojrzał na nią. Całkiem zwyczajna kobieta, około trzydziestki, nie za długie naturalne blond włosy, ostre rysy twarzy, takie wręcz wyzywające. Miał wrażenie, ze jej ciało mówi słowami, a on potrafi zrozumieć je swoim. Pewnym ruchem ujął jej dłoń w swoją, musiał to zrobić, chciał pokazać jej, że jest pewnym siebie mężczyzną, którego ona opętała. Bezwiednie oddała swoją dłoń i poddała się delikatnemu, lecz zdecydowanemu dotykowi.
Poszli do niego. Nie mówiąc nic nieustannie rozmawiali.
Jego myśli krążyły wokół jednego. Jak to zrobi. Jak ja rozbierze. Delikatnie, a może będzie ordynarny? W końcu to ona wepchnęła rękę do jego kieszeni naruszając jego zonę. Czego ona pragnie? Czy chce być traktowana jak księżniczka? Nie wiedział. Zawsze potrafił czytać w kobiecych umysłach, a teraz? Co się z nim dzieje? Ona wyglądała na bardzo spokojną, on nie był pewny czy potrafi ukryć bałagan w swojej głowie, miał wrażenie, ze kroki jego stają się niejednostajne, że uścisk jego dłoni staje się wilgotny. Przecież nie może sobie na to pozwolić, nie może okazać zdenerwowania, ona jest taka, właśnie jaka. Czego ona chce?
Weszli do mieszkania. Ona zdjęła swoje delikatne buty, na niskim czarnym obcasie. Miała płaszcz, zrzuciła go z siebie, ujrzał ją w sukience, która miała kolor tak ognistej i krwistej czerwieni, że jego zmysły zostały znów rzucone Jej na pożarcie. Co ona z nim wyprawia?
Wszedł do salonu, był pewny, że ona zmierza za nim. Jednak jej nie było przez dłuższą chwilę. Jego procesy życiowe zostały rozregulowane. Zaczęło mu brakować tlenu, odwagi i pragnienia. Czuł strach. Nie umiał z nim walczyć. Wtedy weszła Ona. Poczuł jej oddech za sobą, na wysokości karku. To jakby go odprężyło. Jej delikatne dłonie powędrowały do jego guzika od koszuli. Tego ostatniego, tuż przy kołnierzyku, jakby wiedziała, że brakuje mu powietrza. Skąd ona mogła to wiedzieć? Przecież to nie tak. To on powinien stać z tyłu i nadawać rytm, jak On, mógł sobie na to pozwolić. To on rozbiera, to on robi to po swojemu. Teraz jest nieporadny jak mały chłopiec, poddany kobiecie, której nie zna, która zna jego lewy pośladek. Znów poczuł jej rękę właśnie na nim. Musiała się odsunąć od niego. Nic nie widzi. Czy ona chce go wziąć od tyłu? Dlaczego nie może stanąć przed nim i oddać mu się?. Doprowadza go do szału, że nie potrafi przewidzieć jej kolejnego ruchu. Odpięła mu tylko jeden guzik, teraz czuje jej ręce w tylnych kieszeniach. Jednak ten dotyk jest inny niż w sklepie. Pewniejszy, bardziej wyzywający, mający doprowadzić go do niewidzialnej ekstazy. On nie może się obrócić, nie może się ruszyć, a przecież to takie łatwe, mógłby jednym ruchem zmienić bieg gry, jednak coś wewnątrz, niezależnego od niego, coś czego nie czuł nigdy wcześniej nie pozwala mu. Oddaje się.
Czuje znów jej dłonie na swoim torsie, odpina jego guziki, teraz już wszystkie. Co ona z nim zrobi? Nie widzi nic. Obraz jest rozmazany, nieostry, powietrze pachnie nim, nigdy przedtem nie czuł tego zapachu, zawsze czuł kobietę. Teraz ogarnęło go przekonanie, ze to musi być jego mieszanka, mimo, iż jej nie znał. Dlaczego jest tak pewny przy niej tego wszystkiego, czego nie zaznał nigdy wcześniej?
Kiedy ona go obróci? Chce ją zobaczyć, jednak wie, że nie ma prawa do najmniejszego ruchu, do wychylenia się, to ona jest tutaj dyrygentem, on podrzędnym skrzypkiem. Ona dzierży batutę, zna nuty jego ciała, które on zapisywał cale życie na swojej pięciolinii. Ona nie ma prawa do niego, lecz jest jego maestro. Musi jej się oddać, wie to. Chce tego.
Niewiedza potęguje w nim pragnienie. Znów powróciło, wie, że napięcie, które w nim jest oświetliłoby całe miasto, uwolniłby energię o mocy kilku milionów dżuli. A ona spokojnie, odpinając jego koszulę dotyka Go. Pozwala sobie na powolne, leniwe ruchy. Torturuje go. Wie o tym. Stojąc z tyłu ma przewagę. Czuje to. Wykorzystuje to. Muska jego ciało, on widzi jej czerwone paznokcie dotykające jego ciała. Nigdy jego ciało nie było tak wrażliwe, wszędzie ma strefy erogenne, to niemożliwe, każdy jej dotyk jest jakby pobudzeniem jego najwrażliwszej części ciała. Nie jest w stanie kontrolować co się dzieje właśnie tam. Ona o tym doskonale wie. Znów czuje jej ręce w tylnej kieszeni, jednak tylko na chwilę, przesuwają się w stronę jego paska, powolnym ruchem odpina go. On czuje się jakby tracił przytomność. To ona nadaje bieg temu porankowi, to ona zadecyduje czy już, czy może, czy teraz, czy w ogóle. Czy ona mu pozwoli? On już nie może dłużej. Zabawa w sześćdziesiątdziewięć, to ona wyznaczała odwrócone granice, to ona sprawiła, że doszedł kilka razy, to ona kontrolowała każdy jego ruch, nie była agresywna, jednak powodowała w nim uczucie bezsilności, takiej nieokiełznanej, takiej jak nigdy nie zaznał, nigdy nie pozwolił sobą kierować, nigdy nie chciał być pasażerem, a dziś z niewiadomych przyczyn poddał się.

wtorek, 27 marca 2012

Uwaga!


Po tej drugiej stronie. Po lewej. Po tej ciemniejszej.
Na opak, na wznak, wspak.
Ciągle się sprawdzam, jak długo wytrzymam bez papierosa, bez kawy, bez czekolady. Sprawdzam ile dam radę pójść z tą moją wielką torbą na ramieniu. dlaczego ona zawsze jest tak ciężka? To dziwne, bo nie umiem nosić toby na prawym ramieniu. No tak, zawsze na lewo. Gdzie mi tam do prawej strony życia. Po co to komu?
Sprawdzam kto mnie zainteresuje, przed kim ucieknę, na kim zatrzymam wzrok, na czym oprę swoje życie. A może na kim? Czy to sprawiedliwe liczyć na kogoś w tej dziwnej Odysei zwanej istnieniem. Umiesz liczyć, to licz na siebie, tak mówią Ci po prawej, tej jaśniejszej stronie mocy.
Czy mamy oficjalne prawo zaciągnąć kogoś za rękę do naszego życia, chcieć, żeby był nasz, na własność, mamy prawo wziąć sobie jego nazwisko? Przecież mam swoje. Po tych dwudziestu pięciu latach mam je oddać, komuś obcemu, bo co? Ja to ja, z moim imieniem i nazwiskiem. Czy chciałabym je zmienić, oddać, a może to jest cena za to wspólne podróżowanie po życiu, tą dziurawą tratwą. Ha, przecież nic nie ma za darmo, chcesz mnie, oddawaj nazwisko, bierz moje, jakkolwiek brzmi. Twoje może zostać imię, ale i tak będziesz misiaczkiem, z biegiem czasu zapomnisz jak masz na imię. Pozwoliłaś mi na toooo. O taaaak.
Potem płacz, zaciskanie zębów. Możesz je zaciskać, bo twój zgryz nie został zdeformowany przez zęby mądrości. Nadal jesteś za głupi.
Granicę miedzy jasną, a ciemną stroną tworzy mózg. Żelazna kurtyna.
1 375 gramów myśli, 2–3% masy ciała, 1,4 litra objętości, 100 miliardów neuronów – ludzki mózg. Mistrzostwo biologicznej miniaturyzacji. Wszechświat ściśnięty do rozmiarów dziecięcej zabawki. Dzięki niemu widzimy, słyszymy, wąchamy, dotykamy, przeżywamy radość i smutek, delektujemy się winem, truskawkowym koktajlem, muzyką Bacha i obrazami Leonarda. Ale także kłamiemy, oszukujemy, mordujemy. Czym jest owa mozaika komórek, która czyni nas istotami tak wyjątkowymi?
Piekny opis tego narządu, który zapala pomarańczowe światło, ostrzega, tylko my jesteśmy zbyt zajęci sobą, żeby to zauważyć. Potem już za późno na przeszczep. Nie dostaniesz nic lepszego.

Nieprzystawalność. Niepodzielność.
Żyję. Bez pytania i przeprosin. Kogokolwiek o cokolwiek. Myślę. Zbudowałam najciaśniejszą klatkę jaką tylko mogłam. Mam guza na głowie od ciągłego dopasowywania się. uciska rdzeń kręgowy i bezustannie chodzę przestraszona. Muszę się schylać w mojej klatce, wyginać. Nie jest dopasowana. Coś źle obliczyłam wymiary.
Odkluczysz? A zapomniałam. Ona jest otwarta, tylko ja nie mogę wyjść. Weź piłę. Zrób teksańską masakrę. Albo maczetę od Rodrigueza.
Zrób cokolwiek.

poniedziałek, 26 marca 2012

Cytryna


Kwaśna, ale zdrowa.
Hiperwitaminoza.

Zabobonne wierzenia.
Kiedyś myslałam, że potrafiłabym ją wyhodować z pestki.
Dbałam, podlewałam,
Zaatakowały ją pasożyty, a była całkiem niemała, około dwudziestu centymetrów w kłębie.

Na co mi to było?
Awitaminoza.

Potarcie liścia krzewu cytryny to jak delikatne dotknięcie świata.
Taki pachnący, intensywny żywioł, który wykrzywia nam usta na znak uznania.

Nie ma jej u nas, dlatego tak ją lubimy. Jest niedroga, a taki egzotyczny design.
Skórka, miąższ i ta Witamina.
Plasterek, a może łódeczka? Substytut dalekiego Świata.

Ma różne właściwości, ciekawe zadania.
Leczy, odbarwia, odkamienia, a mi także uzdatnia wódkę.
Taka cytryna to całkiem mądra rzecz, chciałabym ją mieć.
Taką tylko swoja, prywatną, dostosowaną do moich zachcianek.
Lubię słodycz życia przełamać goryczą lub kwaśnym odczynem.
nie słodź mi tyle, bo dopadną mnie mdłości.
nie bądź taki gorzki, bo zachłysnę sie pestką.

Uścisk Heimlicha, raz, dwa, zdecydowany ruch i pfff - uratowana.
Tylko potrzeba Ci pewności siebie.
Pozwolisz, żeby mała pestka zawładnęła moim wnętrzem?
Twoje Ja pozwoli sobie przegrać z tym małym nasionkiem? Nie wierzę.

Ciągłe walki z Mefistofelesem
Zdobyc Order Uśmiechu, wypić trochę kwasnego nektaru, nie przeminąć z kretesem.
Walczyć o unikatowość, oryginalność, o kwaśny smak życia,
być ponad wszelką sacharozą.

środa, 21 marca 2012

Słoń.


Pakuję małą torbę. Uciekam, wrócę jeszcze na chwilę. Mam siniaka na plecach. Jadę poskładać się w środku. Wsiadam na moją miotłę i lecę, przecież jestem czarownicą, lecę na sabat, na Łysą Górę. Uciekam, wrócę jeszcze na chwilę, potem już mała torba mi nie wystarczy.
Płynę, żeby nadal wierzyć w słonie.

Sławomir Mrożek, Słoń
Kierownik ogrodu zoologicznego okazał się karierowiczem. Zwierzęta traktował tylko jako szczebel do wybicia się. Nie dbał także o należytą rolę swojej placówki w wychowaniu młodzieży. Żyrafa w jego ogrodzie miała krótką szyję, borsuk nie posiadał nawet swojej nory, świstaki, zobojętniałe na wszystko, świstały nadmiernie rzadko i jakby niechętnie. Niedociągnięcia te nie powinny mieć miejsca, tym bardziej że ogród bywał często odwiedzany przez wycieczki szkolne.
Był to ogród prowincjonalny, brakowało w nim kilku podstawowych zwierząt, między innymi słonia. Usiłowano go na razie zastąpić, hodując trzy tysiące królików. Jednak w miarę jak rozwijał się nasz kraj — planowo uzupełniano braki. Wreszcie przyszła kolej i na słonia. Z okazji 22 Lipca ogród otrzymał zawiadomienie, że przydział słonia został ostatecznie załatwiony. Pracownicy ogrodu, szczerze oddani sprawie, ucieszyli się. Tym większe było ich zdziwienie, kiedy dowiedzieli się, że dyrektor napisał do Warszawy memoriał, w którym zrzekał się przydziału i przedstawił plan uzyskania słonia sposobem gospodarczym.
"Ja i cała załoga" — pisał — "zdajemy sobie sprawę, że słoń jest wielkim ciężarem na barkach polskiego górnika i hutnika. Pragnąc obniżyć koszty własne, proponuję zastąpić słonia wymienionego w odnośnym piśmie — słoniem własnym. Możemy wykonać słonia z gumy, w odpowiedniej wielkości, napełnić go powietrzem i wstawić za ogrodzenie. Starannie pomalowany, nie będzie się odróżniał od prawdziwego, nawet przy bliższych oględzinach. Pamiętajmy, że słoń jest zwierzęciem ociężałym, nie wykonuje więc żadnych skoków, biegów i nie tarza się. Na ogrodzeniu umieścimy tabliczkę wyjaśniającą, że jest to słoń szczególnie ociężały. Pieniądze zaoszczędzone w ten sposób możemy obrócić na budowę nowego odrzutowca albo konserwację zabytków kościelnych.
Proszę zwrócić uwagę, że zarówno inicjatywa, jak i opracowanie projektu jest moim skromnym wkładem we wspólną pracę i walkę. Pozostaję uniżenie"
— i podpis.
Widocznie memoriał trafił do rąk bezdusznego urzędnika, który biurokratycznie traktował swoje obowiązki i nie wniknął w istotę sprawy, ale kierując się tylko wytycznymi w zakresie obniżki kosztów własnych — zaakceptował ten plan.
Otrzymawszy odpowiedź zezwalającą, dyrektor ogrodu zoologicznego polecił wykonać ogromną powłokę z gumy, którą następnie wypełnić miano powietrzem. Mieli dokonać tego dwaj woźni przez nadmuchiwanie powłoki z dwóch przeciwnych końców. Aby rzecz utrzymać w dyskrecji, cała praca musiała być ukończona w ciągu nocy. Mieszkańcy miasta dowiedzieli się już, że ma przybyć prawdziwy słoń i chcieli go zobaczyć. Poza tym dyrektor naglił, ponieważ spodziewał się premii, o ile jego pomysł zostanie uwieńczony powodzeniem.
Zamknęli się w szopie, w której urządzony był podręczny warsztat, i zaczęli nadmuchiwanie. Jednak po dwóch godzinach wysiłku stwierdzili, że szara powłoka tylko nieznacznie uniosła się nad podłogą, tworząc bulwiasty, spłaszczony kształt, w niczym jeszcze nie przypominający słonia. Noc postępowała, głosy ludzkie uciszyły się, jedynie z ogrodu dolatywało wołanie szakala. Zmęczeni, przerwali na chwilę pilnując, żeby powietrze już nadmuchane nie uciekło. Byli to starsi ludzie, nie przyzwyczajeni do takiej roboty.
— Jak tak dalej pójdzie, skończymy dopiero rano — rzekł jeden z nich. Co ja powiem żonie, kiedy wrócę do domu? Nie uwierzy mi przecież, jeżeli jej powiem, że przez całą noc nadmuchiwałem słonia.
— Rzeczywiście — zgodził się drugi. — Słonie nadmuchuje się rzadko. Wszystko przez to, że nasz dyrektor jest lewak.
Po dalszej półgodzinie poczuli się zmęczeni. Kadłub słonia powiększył się, ale daleko było mu jeszcze do pełnych kształtów.
— Coraz ciężej idzie — stwierdził pierwszy.
— W samej rzeczy — przytaknął drugi. — Jak po grudzie. Odpocznijmy trochę.
Kiedy odpoczywali, jeden z nich zauważył kurek gazowy, wystający ze ściany. Pomyślał, czy nie dałoby się wypełnić słonia do reszty gazem — zamiast powietrzem. Powiedział o tym koledze. Postanowili zrobić próbę. Załączyli kurek do słonia i ku ich uradowaniu już po krótkiej chwili na środku szopy stanęło zwierzę w całej wysokości. Było jak żywe. Zwalisty tułów, słupiaste nogi, wielkie uszy i nieodłączna trąba. Dyrektor, nie zmuszany już do liczenia się z żadnymi względami, a powodowany ambicją posiadania w swoim ogrodzie okazałego słonia — postarał się, żeby model był bardzo duży.
— Pierwszorzędny — oświadczył ten, który wpadł na pomysł z gazem. — Możemy iść do domu.
Rankiem przeniesiono słonia do umyślnie urządzonego dlań wybiegu, w centralnym punkcie, koło klatki z małpami. Ustawiony na tIe naturalnej skały, wyglądał groźnie. Przed nim umieszczono tablicę: "Szczególnie ociężały — w ogóle nie biega".
Jednymi z pierwszych gości tego dnia byli uczniowie miejscowej szkoły, przyprowadzeni przez nauczyciela. Nauczyciel zamierzał przeprowadzić lekcję o słoniu w sposób poglądowy. Zatrzymał całą grupę przed słoniem i zaczął wykład:
— ...Słoń jest roślinożerny. Za pomocą trąby wyrywa młode drzewka i objada je z liści.
Uczniowie skupieni przed słoniem oglądali go pełni podziwu. Czekali, żeby słoń wyrwał jakieś drzewko, ale on tkwił za ogrodzeniem bez ruchu.
— ... Słoń pochodzi w prostej linii od zaginionych już dzisiaj mamutów. Nic więc dziwnego, że jest największym z żyjących zwierząt lądowych.
Pilniejsi uczniowie notowali.
— ...Tylko wieloryb jest cięższy od słonia, ale ten żyje w morzu. Możemy więc śmiało powiedzieć, że królem puszczy jest słoń.
Przez ogród powiał lekki wiatr.
— ...Waga dorosłego słonia waha się od czterech do sześciu tysięcy kilogramów.
Wtem słoń drgnął i uniósł się w powietrze. Przez chwilę kołysał się tuż nad ziemią, ale podtrzymany wiatrem ruszył do góry i ukazał całą swą potężną postać na tle błękitu. Jeszcze chwila i mknąc coraz wyżej zwrócił się ku patrzącym z dołu czterema krążkami rozstawionych stóp, pękatym brzuchem i koniuszkiem trąby. Potem, niesiony przez wiatr poziomo, pożeglował ponad ogrodzenie i zniknął wysoko za wierzchołkami drzew. Osłupiałe małpy patrzyły w niebo.
Słonia znaleziono w pobliskim ogrodzie botanicznym, gdzie spadając nadział się na kaktus i pękł.
A uczniowie, którzy wtedy byli w ogrodzie zoologicznym, opuścili się w nauce i stali się chuliganami. Podobno piją wódkę i tłuką szyby. W słonie nie wierzą w ogóle.

poniedziałek, 19 marca 2012

bez tytułu.

już wiem. doszłam do mądrego wniosku, iż ludzie robią sobie dzieci jak już nie mają co robić ze sobą, czyli dziecko staje się lekarstwem na nudę i zwykłość, po prostu antidotum na przyzwyczajenie. Ile można chodzić na spacery we dwójkę, wracać do domu gdy milczenie już staje się chorobliwe. Maybe baby?
Po jakimś czasie jest nam łatwiej już żyć z kimś znając go choć trochę, niż znów ryzykować byciem samemu, wysiłkiem zdobywania kogoś, starania się. Obniżamy swoje wymagania i myślimy, jakoś to będzie. Na początku były motyle, ale one żyją bardzo krótko. A przed motylem była jeszcze larwa. Dziecko staje się francuskim łącznikiem, tylko pozostaje pytanie czy na długo? Czy jest się w stanie żyć z kimś, kto wcale nie jest dla Ciebie bliski, a po prostu jest? Zrobić krzywdę sobie i dziecku i jeszcze tej trzeciej osobie. Tyle niepotrzebnego cierpienia z braku zajęcia? Może lepiej kup pieska? [Z miejskich obserwacji - model 2011/2012 - ona+on+jej piesek zabawka w koszyczku pod jego pachą. Wielki facet z małym, szczekającym szczurem. No ja pierdolę. TO pies czy maskotka? Miejskie obserwacje cz.2 - pies z papilotami nad Wartą bielszy niż po Vizirze od Chajzera].
Ja, jako ja, ona, wiem, że jeśli zdecyduję się (lub los tak sprawi w nieoczekiwanym momencie) na dziecko, przewartościuję wszystko dla Niego. Stanę na rzęsach, żeby pokazać mu świat, nie zasnę dopóki nie będę pewna, że Ono śpi spokojnie. Dziecko nie może być zabawką lub wędką na faceta.
Dla kogoś zdrowo myślącego, kto chce mieć dziecko, właśnie po co chcemy mieć dziecko? Są to wewnętrzne instynkty, jest też pragnienie 'kogoś' wspólnego z kimś, kogo kochasz, jest też zaspokojenie na pewnym poziomie, masz prace, dom, samochód, wakacje w egipcie, to brakuje już tylko skarbonki - dziecka.
Co jest ważniejsze - osoba, z którą masz dziecko czy samo dziecko? Przecież nie zawsze się ułoży, a dzieciak zostaje i nie jest Baby Born, która zostanie w kącie do następnej okazji. Jest istotą zdaną tylko na nas, na tych półgłówków, którzy powołali Je do życia dla własnej radochy. Jakie to niesprawiedliwe, z jakiej racji mamy prawo zadecydować o czymś tak ważnym?
Idę, patrzę, słucham. Nastoletnie 'matki', nieustannie krzyczące na te biedne dzieciaki. Nie chcę być swiadkiem tego, jak odbiera się radość poznawania tej istocie. Ono musi się czuć najwazniejsze, tak rozpieszczamy je, jesteśmy stanowczy, ale i tak po cichu rezygnujemy ze wszystkiego i spełnienie każdego jego zyczenia staje się priorytetem. Coś czuję, że już się powiela tu wpis Kinder niespodzianka, ale to po prostu moje podejście do wagi sprawy, niezmienne.
ja chcę dziś, chciałam wczoraj, a jeszcze bardziej będę chciała za kilka lat, nie dla zabawy, ale dla poczucia odpowiedzialności za kogoś na tym świecie, dla tej bezwarunkowej miłości - po ostatnich rozważaniach doszłam do wniosku, iż tylko miłość dziecka do rodzica (i odwrotnie) może być bezkompromisowa, bez żadnego 'mimo' albo 'za'  - kochasz zawsze, nieważne co się będzie działo. Najpiękniejsza jest to pierwsze kochanie - czyste, nieubrudzone przez otoczenie, niewinne. dla tych kilku słów, gestów, a najbardziej mnie rozczula otarcie łez przez dziecko dorosłemu człowiekowi - jest coś piękniejszego, bardziej uczciwego?

niedziela, 18 marca 2012

Cukier

lubimy na słodko. dwie łyżeczki to takie powszechne.
ja już dawno zrezygnowałam z tego białego kryształu, zastępuje go naturalnymi środkami. solą.

dziś było tak słodko, że prawie mogło mnie zemdlić. jeszcze chyba nie znalazłam łatwiejszego sposobu na sprawienie sobie takiej frajdy.
rower+słuchawki, a w nich:
Wiatr i prędkość, która zależy tylko od moich mięśni i ta zbawienna moc dźwięków, przy których zapominam, że trzeba trzymać kierownicę. jadę, mogłabym na koniec świata.
nie wiem tylko, czy to jest bezpieczne?
Zabijam swoich bohaterów, oni przeterminowują się. Znajduję ich co chwilę. Czy będę kiedyś stara? Nie sądzę, nie potrafię sobie tego wyobrazić. Tak samo jak doszłam do gorzkiego wniosku, że nie lubię czytać cudzych blogów, mogę je 'przelecieć' wzrokiem, ale nie wciągają mnie, nie chcę mi się szukać, czytać, kiedyś próbowałam, zraziłam się. Mam swojego i myślę, jaka może być jego 'mission and vision', co pomyśli ktoś, ktooo przeczyta tutaj coś. Co ja w ogóle chcę powiedzieć? Misja - terapia dla mnie, uzewnętrznienie się. Wizja - eksperymenty językowe, które doprowadzają mnie do orgazmów.

gorzki smak cukru.
słodka gorycz.
Odejmij sobie z tych dwóch łyżeczek. cukier jest kolejnym oszustem, jak ultrafiolet. dodaje nieprawdziwego smaku, zabija realny. nie daj się oszukać, gorzkie jest naturalne.
Gorzko, gorzko.


sobota, 17 marca 2012

Klimat


Zakładam ciemne okulary, jednak wszystko nadal jest jasne, wyraźne. Chronią przed życiodajnymi promieniami. Oczy są tak wrażliwe. Na piękno, na brzydotę. I nawilżające łzy.
Wszystko jest inne. Powietrze pachnie inaczej, włosy układają się wspak, perfumy na skórze wchłaniają się w inny sposób. Wystarczy ocieplenie. Kilka kresek więcej, a świat staje na głowie.

Już nie potrzeba przesiadywać w ciemnych, zadymionych miejscach, można wyjść i nie robić tak naprawdę nic i być szczęśliwym. Bez żadnego powodu. Chyba celowo świat został tak zaprogramowany, żeby pory roku odbierały nam najpierw chęć do życia, a potem pozwalały wracać ze zdwojoną mocą.
Wszystko staje się tak intensywne, dźwięki słyszę inaczej. Barwy nabierają życia. Królują kolory, które ozdobione promieniami maja zupełnie inne znaczenie dla moich oczu, mimo, że są one skryte pod ciemnymi szkłami.

Wydziela się serotonina, uwalniają endorfiny.


Wsiadam, jadę. Nie potrzebuję nic. Chcę być biedna. Przecież moje ulubione, wytarte jeansy i tak są warte więcej niż najnowszy model szanel. Moja torba, która była wszędzie, nosi wszystko jest droższa od tej od louis vuitton. Marzy mi się być najbiedniejszą kobietą świata. Wtedy spojrzę w lustro i będę piękna.
Bieda  jest łatwiejsza, jest naturalna, jest zwycięstwem. Jest zachowaniem siebie, swojego imienia i nazwiska jakkolwiek ono brzmi. Wtedy ono jest prawdziwe, nie jest kolorowe, jest napisane czarnymi literami na białym tle, w bardzo staroświecki, klasyczny sposób.
Zaczynam sobie wszystkiego odejmować, bo nic nie daje szczęścia takiego jak poczucie wolności i niezależności, zewnętrznej biedy, ascetyzmu, który sprawia, że czuje się bogatsza od wielu milionerów. Mijam wiele osób, w głowie dźwięczą mi zdania, które niedawno tu zapisałam, myślę, czy oni mają tez podobne myśli? Są bogaci, wydają tysiące w tym centrum, które ja jeszcze pamiętam jako stare gruzowisko, a co ja mam? Darmową świadomość.

Wczoraj postanowiłam poczuć wiosnę, dla zupełnego oderwania od świata, włączyłam głośną muzykę, wskoczyłam na drabinę i umyłam okna. Relaks, w dresie, w tiszercie, a tam na dole, taka instytucja zwana solarium. Wchodzą, wychodzą, piękne, kolorowe, na obcasach, a ja jak ten Kopciuszek sprzątający, śpiewający i radosny. Patrzyłam na te kolorowe tipsy, które widziałam nawet z góry. Poczułam odległość nie dwóch pięter, ale lat świetlnych. Lata te dodatkowo są wydłużone okresem rozkładu plastiku.
Dziś kupuję świat taki, jakim jest. A jest piękny, nieznany, niebezpieczny. Reszta jest nieważna, resztę tworzę indywidualnie. Bo jestem nią. Ona, ta zwykła, brzydka, szara, bez jednego buta.

piątek, 16 marca 2012

alergia.




Chora na słowa, chora na swoje wnętrze. Szukam antydepresantu, który wybudzi mnie z letargu, dzięki któremu wytrzeźwieję i przejdę próg mojej prywatnej Izby Wytrzeźwień.

Niech wreszcie zrobią mi testy na Ciebie, na niego, na nią, na pomidora i na czekoladę. Niech odbiorą mi radość życia groźbą wysypki.
Uczulenie jest śmiertelną chorobą. Nie martw się, nie jest zaraźliwa.

Pikpik. Czysta. Nie ma promili. To co ona taka jakby odurzona?
Może znajdziemy na nią jakiś paragraf?
Kodeks dla tych trzeźwych, ale jednak nienormalnych.
Tu nakłucie, tam nakłucie. Kropelka krwi przemienia się w strzykawki, one w litry. Będą jak wampiry energetyczne. Chcą mojej energii. Wysysają ze mnie hemoglobinę, erytrocyty. Zostają tylko białe krwinki, jestem chodzącym trupem, anemiczna, przebijają się przez moją skórę żyły. Chcą mnie zabić, podsuwają lustro, chcą żebym umarła ze strachu przed sobą.

Ta cała alergia to tylko pretekst, chcą dobrać mi się do dupy.
Ale co oni chcą tak naprawdę ze mną zrobić? Przecież jestem niegroźna. Słyszę, jak szepczą do siebie – oni tak niegroźnie wyglądają, potem pokazują pazurki, a kończą u białych.
Nie, to przecież sen. Wiem, że nie jestem normalna, ale chwila, przecież nie wybieram się na wakacje terapeutyczne, sama się wyleczę, już ja wiem jak. Tak, tak. Zabobonne metody. Okadzę się i będę zdrowa.
Tylko co zrobić z potłuczoną duszą? Da się jakoś ją skleić?
Przecież mogę akurat mieć alergię, na substancje.osoby.miejsca klejące.
Czy ja w ogóle mam duszę? Nie masz, masz tylko opuchliznę mózgową, która sprawią, że się Tobie wydaje. Wszystko jest ‘chyba’, na niby. Miraże. Ty nie żyjesz przecież. Tylko oddychasz.

czwartek, 15 marca 2012

List do mnie.

Hej Mona.
          Napiszę na komputerze, bo długopisem i ze znaczkiem, to już takie niemodne, poza tym pisanie tutaj jest łatwiejsze. Czytałam o  czym zamarzyłaś. O maszynie do pisania, poszperaj w antykwariatach i ją kup. Świetna sprawa, ten odgłos.i jeszcze o megafonie. Masz nienormalne marzenia. I ten pomysł, żeby napisać książkę, czy ciekawie to ja akurat nie wiem? Myślisz, że przełamiesz swoje lenistwo? Chociaż tutaj zapisałaś o niczym prawie 100 stron, to zapisanie wymyślonej historii nie będzie dla Ciebie trudne.
Ale się rozpisałam już na wstępie, a przecież miałam podziękować za ostatni list. A nie. Ty przecież do mnie nigdy nie napisałaś, więc nie mam za co dziękować.
          Dlaczego jesteś taka zdezorientowana, nie umiesz się zdecydować, a podobno jesteś pewną siebie jednostką, coś przekłamałaś? Czytam Cię i targają mną sprzeczności w odbiorze. Czasem wpadasz w nastrój 'tylko strzał w potylicę', a czasem cieszysz się jak dziecko ze zwykłego spaceru. Nie rozumiem Cię. Znałam Cię kiedyś, ale teraz wymykasz się spod kontroli. Zaczynasz być świadoma, że jeśli sama się nie weźmiesz w garść, to nikt nie zrobi tego za Ciebie. Brawo. Byłaś skończoną idiotką, która nadrabiała niewybrednym językiem, te złośliwości, jakbyś była obrażona na cały świat i żyła z nami za karę. Zawsze myślałam, że jesteś targana burzą hormonów, ale jednocześnie jesteś zawsze radosna. Podejrzewam, że swoje problemy gdzieś zostawiasz, teraz już wiem gdzie, na blogu. Tylko czy to pomaga? wiesz, ja nie piszę, nie wiem o czym mogłabym pisać, ale lubię te twoje wywody, czytam je do kawy. Nie, nie są dla mnie jak "Fakt". Nie obrażaj się. Znam Cię, czepiasz się do każdego słowa, potem je sobie tam(!) wkuwasz i wygarniasz przy okazji '10 lat później'. Zawsze wyciągasz ciężką artylerię, nie wiem dlaczego. Pojedynki z Tobą pamiętam jako bardzo krwawe. A ty pamiętasz, jak ze złości i bezczynności walnęłaś mnie tak w plecy, że nie mogłam złapać oddechu? ale wybaczyłam Tobie (?).
           Czego Ty w ogóle chcesz od życia? Wiesz już czy nie? Poszłaś na skróty czy zbłądziłaś? Tyle lat z Tobą tak naprawdę nie rozmawiałam, że aż się wstydzę tego. Nie wiem do kogo w takim razie mówiłam przez ten czas i kto mi odpowiadał? Wiesz, że jak powiesz coś głośno to dopiero wtedy to usłyszysz Ty, bo tak sobie mówić, po cichutku, to nie daje w ogóle rezultatów, powiedz głośno, krzyknij, wtedy może dojdzie coś do tego twojego zakutego łba. Nie myśl tyle, bądź tą głupią, nie zastanawiaj się dlaczego ludzie nie czytają twojego bloga, dlaczego nie wierzą w prawdę, olej to. Nie myśl o życiu, tylko je przeżyj, a ty pierdolisz jak potłuczona. Stękasz, nie śpisz, wyolbrzymiasz te niby wielkie (tylko dla Ciebie) problemy, zejdź na Ziemię, złap chłopa z mieszkaniem (najlepiej domem, żebyś mogła mnie gościć), zrób sobie dziecko i żyj jak każą. A ty nie, nie i nie. Nie wiem już, czy jak się z Tobą spotkam, to będę umiała rozmawiać. Nie wiem czy nie staniemy obok i nie będziemy pisały listów do siebie. To będzie jak seks z żonatym.
          Może powinnaś chodzić na jakąś terapię, przecież normalni ludzie nie maja jak Ty. nie słuchają muzyki wprawiając się w jej dźwięki, nabierając jej nastroju i wydźwięku. Normalni ludzie potrafią oddzielić rzeczywistość od przeczytanej fikcji, a Ty? Jakim prawem piszesz, że jesteś Lepsza ode mnie? Zastanowiłaś się nad tym w ogóle? Nikt nie będzie czytał o twojej megalomanii, bo ja ją mam w dupie. a ty, alfa i omega? Wkurwiłaś mnie tym postem, ogromnie. ale pomyślałam, ona tak chciała, chciała tej reakcji, to od razu mi przeszło i pomyślałam - nie dam jej satysfakcji, niech spierdala. W ogóle ten sławny bloger, ten kuminek chyba wziął od Ciebie pomysł, też napisał, że jest lepszy. A może wy wszyscy chorzy na świat, na siebie myślicie, że jesteście ponad?Co? 
To na koniec jeszcze więcej moralizatorstwa nawciskam ci do głowy. Uczesz się w warkocz i idź do zakonu. Tam Cię nawrócą. Albo nie, wiesz co zrób. Spakuj się i  ucieknij od wszystkiego, bo to umiesz robić najlepiej. Zresztą kto Ciebie będzie żałował?


        

wtorek, 13 marca 2012

Ultrafiolet




Wszystko jest piękne, takie idealne. Niedoskonałości giną w jego promieniach.
Oszust.
Białe nabiera fluorescencyjnego odcienia. Otoczona alkoholem myślisz, że jesteś królową świata. Wszystko takie fioletowe, oślepiające.
Każdy żyje w przekonaniu o swoim idealnym obrazie, boi się spojrzeć w lustro bez makijażu, bez wyszczuplającej bielizny. Każdemu jest mało, a jednak przed innymi wskazuje na swoje niedoskonałości oczekując ich jednoczesnego zaprzeczenia. Karmimy się kłamstwem. Wszem i wobec.
Ten post chodzi za mną od kilku dni, nie umiałam go napisać, nadal nie wiem czy umiem. Wszystko potęguje podpatrywanie, podsłuchiwanie innych. Oni są dla mnie natchnieniem, tylko ja nie chcę stać się złodziejem ich myśli, poglądów. Jak mam to zrobić? Oni nie piszą, więc dają mi prawo do spisania tych przemyśleń? Czy każde ma być podpisane?
Dopada mnie całkowite przesilenie wiosenne, głupieję, tak jak koty się marcują tak mój mózg szaleje. Gubię telefon, ale potem go znajduję, pytam nieznanych ludzi o chyba dziwne rzeczy. Na pewno niespotykane, więc chyba nie jestem szarą, zwykłą istotą. Choć dziś, gdy wszyscy mierzą 'po metr i trochę ponad pół', to ja mając o jeden milimetr więcej staje ponad. A to tak niewiele. Tak mało potrzeba, żeby stać się po prostu homo sapiens. Choć usłyszeć z ust człowieka wykształconego ‘uwielbiam twoje pytania’ było komplementem. Zadawanie pytanie wbrew pozorom nie jest łatwe. Tylko co oznacza uwielbiam? Myślę, że ludzie nadużywają tego słowa. Jednak ja pozostaje jak zawsze w niedosycie. Bo dla mnie wypytywanie ludzi to norma, przeprowadzanie moich małych, złożonych w głowie testów, szukanie odpowiedzi na pytania, które zadaje sobie. Czy pytanie ‘czy jesteś wzrokowcem czy słuchowcem’ jest pytaniem  nietuzinkowym? Zamiast pytać czy masz zonę i dzieci wolę wiedzieć właśnie to. Więc ten komplement po kilku zdaniach sama obalam…

Nadpromieniowanie. Przecież ułożyłam tyle zdań do tego wpisu, a teraz uciekły. Dlaczego?
UV to przecież te promienie nadające pięknej, czekoladowej barwy. Kiedy światem zawładnęło oszustwo? Złodzieje prawdy, złodzieje wszystkiego. Ostatnio przeczytałam, w „Chłopcu z latawcem”, że jedyne przestępstwo to kradzież. Mówisz kłamstwo, kradniesz komuś prawo do prawdy, zabijasz kogoś, kradniesz komuś prawo do ojca. Przychodzi mi na myśl cytat, nie pamiętam autora, jeśli nadal obowiązywałaby zasada oko za oko, ząb za ząb wszyscy bylibyśmy szczerbaci i ślepi. Prawda? Okrutna, ale tak. Niedawno zadałam sobie pytanie, czy jestem dobrym czy złym człowiekiem? Nie umiałam odpowiedzieć. Bo rozum nie pozwala na odpowiedź, że zła, a skromność, że dobra. Gdzie jest złoty środek? Kto ma prawo mnie ocenić? Ja? Przecież jestem taka nieobiektywna, patrzę przez pryzmat tego nadfioletu, jakkolwiek niedoskonała, to jednak nie taka zła. Przecież są gorsi, mordercy, gwałciciele, to dlaczego ja mam być w worku z nimi? Ale dobra?
Jednak chyba, nie umiem napisać tego posta, to przez to przesilenie. Miał być inny. Ale cóż, jeśli ma być taki, to co począć. Nie kontroluję tego. Układam zdania, ale potem ulatują. A potem piszę co innego. Po ostatnich kilku tygodniach traktuję blog jako coś ponad. Ponad mną. Jest o krok przede mną. Czasem nie potrafię przypomnieć  sobie chwili kiedy zamieściłam dany post.
Czasem czytam naprawdę dobre książki i myślę, przecież ja też to napisałam, może w innych słowach, ale sens był podobny. I wtedy zaczynają się schody. Nie chcę nikogo kopiować, ale czytając nabieram nawyków autora, tak jak przebywając z kimś nabywasz jego nawyków, jego mimikę, słowo, które akurat pasuje, potem je powielasz.
Ultra. Mówię w falach ultradźwiękowych, ich częstotliwość jest zbyt wysoka, aby usłyszał je człowiek. Słyszę je ja, w moich myślach i snach. Nie jestem człowiekiem w takim razie. Jestem masą, która widzi coś, czego nie widzą inni? Masą ulepioną z kolorowych guzików, które dziś kupiłam. Przyszyję je. Zapalę ultrafioletową żarówkę i rozczaruję wszystkich, bo ‘ludzie chcą usłyszeć wieści złe…’ A ja jakkolwiek pesymistycznie brzmię jestem szczęśliwa, że jestem biedna, że nie mam pięciuset znajomych na _, że idę sama, nie oglądając się za siebie, patrzę uważnie pod nogi. Może i cierpię na weltschmerz, ale on jest na pewno ultra. Ultraweltschmerz, nawet Goethe na to nie wpadł, tylko Ja. Czym się objawia? Na pewno nie chęcią samobójstwa. Z jednego powodu, jestem za wielkim tchórzem, tak wcale nie jestem odważną jednostką, schowana gdzieś pod, na razie. Ale ku obawie świata to jest tylko stan przejściowy. Mam bardzo niecne zamiary. Założę wszystkim okulary i będę największym złodziejem, złodziejem bierności.

sobota, 10 marca 2012

Nie

Nie nie i nie.
Nie będę się prężyć, bo tak trzeba. Nie zrobię obiadu, bo tak wypada. Zrobię, bo chcę. Od teraz tylko ja. Egocentryczna, introwertyczna, egoistyczna Ja. Żadnego pożytku ze świata, jeśli nie mam siebie.
Mam. Patrzę na siebie i nie rozumiem, widzę w lustrze kogoś, nie pięknego, głupiego.
Nie chcę po prostu się dopasować, to nie świat jest pokręcony, to ja chcę czegoś innego. Czas znaleźć odpowiedź w sobie. Właśnie w taki sposób. Robić wszystko dla siebie. Nosić biżuterię dla siebie, bo lubię. Ubrać buty na obcasie, aby się sprawdzić. Być nad, aby obliczyć ile mi jeszcze potrzeba. Nie będę szaleć, tylko robić to co chcę i tylko dla siebie, w sumie myślałam, że tak było, ale nie jestem pewna. Dziś już jestem. Układam zdania siedząc wśród innych, wracam i chcę to zapisać. Potem otworzyć i pamiętać, Tak napisałam, to tak musi być. Nie kłamię, nie koloruję, tak czuję. nie jestem ideałem, nie chcę nim być, jednak szukam swojego wyzwolonego imienia, chcę żeby monika nie była kolejną moniką, tylko żeby miała to, na co zasługuje, to co sobie wymyśliła, obmyśliła. Pragnę żyć dla siebie,a nie dla konwenansów.
Tak, chcę być tą złą.
Tak chcę mieć starszego.
Tak chcę mieć młodszego.
Nie chcę, bo muszę.
Nie chcę, bo trzeba.
nie.nie i nie.

czwartek, 8 marca 2012

Między jawą, a snem.



Czasem śnię na jawie. Idę i wyobrażam sobie sytuacje, w których się znalazłam, że mam już dziecko, że to, że tamto. Potem to mi się śni, potem się budzę, a potem, to już nie wiem co jest prawdziwe.
Chodzę śniąc. Śnię żyjąc na jawie.
Jestem wtłoczona w cały ogromny system, z którego chcę uciec.Zamykam oczy i jestem już Tam, po odprawie. Nie boję się. Proszę tylko niech to nie będzie sen, uszczypnij mnie, tak żeby zabolało. Potrzebuję namacalnego dowodu, że to już teraz, że nic i nikt mnie nie powstrzyma.
Staję się masochistką, chcę poczuć cokolwiek, nawet jeśli to ma być ból, przecież szczęście znajduję na każdym kroku, te małe oczywiście, czy kiedyś znajdę to, które mnie zaskoczy? Przecież jestem tak wymagająca, że nie wiem jak można mnie zaskoczyć. Odebrałam sobie i nie tylko, kilka powodów do radości przez to wieczne niezadowolenie. Trudno. Nawet faceta chciałabym zimnego, wcale nie delikatnego, taką mam zachciankę, takiego wręcz skurwiela, do którego nigdy nie odezwałabym się słowem, ale teraz to właśnie taki typ mi się podoba, zachowawczy, surowy.
Każdy dzień zaciera granicę między prawdą, a marzeniem. Rozmazują mi się litery, tak jak rozmazuje mi się życie. Nie wiem, które jest naprawdę. Czy to napisane, którym dowodzę sama, bez stworzonego przez społeczne wytwory systemu, czy to, w którym muszę kooperować, tolerować, udawać? Na rozmyty obraz jest lekarstwo - okulary, a co na niewyraźny obraz rzeczywistości? Kto mi wypisze receptę? On. 

Codziennie przewracam kartki mojego życia, tylko niektóre są dłuższe niż jedna strona, nie da ich się zakończyć kropką, trzeba postawić przecinek, lub jeszcze gorzej myślnik i przewrócić kartkę nie zapominając o poprzedniej stronie, jest to kontynuacja. Czy życie to jedna wielka, ciągła opowieść? Da się postawić kropkę tu i tu, po tobie, a przed Tobą? Piszą nam kolejne rozdziały, ale główny wątek pozostaje niezmienny, a ja teraz żądam nowej okładki, nowego wstępu i treści pisanej przeze mnie. Za późno? Może byłam do tej pory niedorozwinięta, ale to teraz, od niedawna mogę powiedzieć czego chcę, kogo szukam i co mi da szczęście. 
Jestem lunatykiem, chodzę w moim śnie, a chcę dwóch światów, chcę żyć i śnić w odpowiednich porach, nie chcę już poplątania, chcę sama kreować swój świat, inny niż ten dookoła, chcę mojej oazy i mało tego - będę ją miała, mimo wszystko.

poniedziałek, 5 marca 2012

Chyba


Chyba za dużo myślę, ciągle nowa idea, nowa książka, nowy pomysł. Doprowadzam się do dziwnego stanu, nad którym przestaję panować. Mam dziwne urojenia w głowie, umysł pracuje jakoś inaczej niż zwykle. Jest taki głodny. Karmię go, tylko czy zdrowo i pełnowartościowo? Może go oszukuję? Może staliśmy się sobie obcy, nie umiemy się porozumieć, ja w lewo, on w prawo. Ja zła, on dobry. Nie wiem już czy jesteśmy jednym tworem. Nic już nie wiem. To znaczy może wiem, ale chyba boję się tego. Boję się powiedzieć sobie i (nie)sobie, (o)sobie i światu. To nie jest taki zwykły strach, to jest taki przeszywający strach, że aż niemożliwy. Nie, to nie może się zdarzyć, zbyt wysoki mur.

Chodzę swoimi długimi drogami. Mijam mało osób. Ciągle myślę, nie daję sobie chwili wytchnienia. Muszę przestać. Muszę Coś zrobić, zmienić, bo oszaleję. To nie jest taka dolegliwość na oddział psychiatryczny, ona chyba nie jest uleczalna, bo jak wyleczyć kogoś z nadmiaru myśli – można wypełnić mu czas, ale to musi być tak wymagające zaangażowania umysłu, żebym nie miała ani chwili.
Chcę tak mało przecież.

Samookaleczenie.Samogwałt.Detoks.

Wiatr. Lubię jak mnie czesze, jak ogranicza moje pole widzenia. Ta siła, z którą mówi zawsze mi imponowała, jest taki stanowczy, nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Kształtuje świat dla siebie, sam wyznacza swoją drogę,  nie uchronisz się przed nim, znajdzie Cię.
Burza, nigdy się jej nie bałam, wręcz fascynowała mnie, jej niszczycielska moc, efekty specjalne, impulsy elektryczne rozjaśniające niebo, odbierające życie wyładowania atmosferyczne.
Słońce. Zabiera wzrok, ostrość widzenia, a daje energię.  Jak opisać słonce komuś, kto nigdy nie widział?




niedziela, 4 marca 2012

Oda.


Dla Ciebie tysiąc razy
Nie wiesz, że tu jestem? Żyję szeptem. Potrzebujesz ciszy, żeby usłyszeć mój niemy krzyk.
Dla Ciebie tysiąc razy
Chcę zabrać Cię w moje ulubione zakątki, chodź prędko, nie mogę czekać! Chcę pokazać Tobie moje ulubione nuty, litery, smaki i zapachy. Wsiadaj szybko, dogonisz mój uśmiech i rozwiane włosy. Szybciej, no pedałuj szybciej, przecież umiesz, możesz.
Dla mnie tysiąc razy
Odpocznij, przecież możesz. Połóż się na mej piersi, tylko nie zaśnij za szybko. Chcę poczytać dla Ciebie, pobawić się moim głosem, niech Cię pieści, niech spokojnie pozwoli odejść Tobie w objęcia Morfeusza. Tylko przytul mnie mocno swoim ramieniem, nie pozwól uciec.
Dla mnie tysiąc razy
Chcę się z Tobą kłócić, sprzeczać, śmiać do łez i nie bać się. Ty też się nie bój, bądź jaki jesteś, czasem uroń łzę, czasem się obraź o byle słowo, czasem nic nie mów, po prostu bądź. Chcę czuć twój zapach, twoją obecność.
Dla Ciebie tysiąc razy
Mówię pełnymi zdaniami, ironię zawieram między wierszami. Żart jest moją bronią. Uśmiech. Wszystko za jeden uśmiech. On tyle potrafi o mnie powiedzieć. Spójrz w moje oczy, wiem, są wysoko, nie bój się, są piwne, ciepłe, zobaczysz w nich moje marzenia. Powiedz słowo, a ja usłyszę dwa. Umiesz zapleść warkocz? Chodź nauczę Cię! A Ty naucz mnie siebie. Daj mi kod PIN i PUK.
Dla Ciebie tysiąc razy
Obudzę Cię rano telefonem. Jedźmy na wycieczkę, byle gdzie. Razem. Wezmę kosz i zrobimy piknik, porozmawiamy z panią przez płot, bo właśnie zgubiliśmy drogę. Jesteśmy na miejscu. Rzeka i zielona polana. Słyszysz? Cisza. Słyszysz? Ptaki. Słyszysz? Bicie Twego serca. Słyszysz? Mój oddech.
Dla Ciebie tysiąc razy
Weź czapkę i szal. Będzie wiało. Weź kurtkę przeciwdeszczową. Będzie sztorm. Weź wygodne buty. Przejdziemy tysiąc kilometrów. Weź mnie. Weź siebie.
Dla nas tysiąc razy

Prostota

Mniej znaczy więcej. Być amiszem w dzisiejszym konsumpcyjnym świecie. Tego chcę. Mam marzenia, wielkie, wygórowane, tak, tak chcę wygrać w lotto, ale przeznaczenie tego jest małe, zwyczajne. Nigdy nie lubiłam przepychu, ale od pewnego czasu wręcz pokochałam minimalizm. Pisałam już o tym nie raz. Cieszą mnie błahe rzeczy, lubię dobrą radę pani z kolejki, że powinnam napić się herbaty z majerankiem na mój kaszel. Kiedy dziś idąc z psem zaczepiła mnie nietuzinkowa starsza pani, bardzo kolorowa, zapytała o odkupienie jednego, trującego papierosa z przyjemnością ją poczęstowałam, Jej radość, uśmiech, życzenie miłego dnia było bezcenne, poczułam się jakbym podarowała jej kawałek nieba, a przecież tylko zbliżyłam ją o krok do tej trucizny.
Czuję się rozpieszczona promieniami słońca. Długim spacerem z moim leniwym, złotym psem. Jajecznicą z prawdziwych wiejskich jaj. Przecież to nic, a mi daje to radość.
Jestem chodzącą sprzecznością pragnę wielkich rzeczy, a zarazem cieszą mnie te najdrobniejsze, tak naprawdę niezauważalne dla większości.
Chcę mieć mały domek na zadupiu, ogródek, a w nim świeże zioła. Przecież jestem maniaczką kuchni. "Prawdziwa miłość, to tylko miłość do jedzenia".
Mimo, że wszyscy się tam znają w tym małym miasteczku, ja tego chcę, może nie chcę już być anonimowa w centrum Poznania, tylko chcę znać moich sąsiadów, nie obawiać się pożyczyć szklanki cukru. Dlaczego dziś dążymy do samowystarczalności, boimy się pomocnej ręki - czy to ją wyciągnąć, czy o nią poprosić? Chcę, żeby obudził mnie świat, a nie odgłos zgniatanych puszek. Chcę widzieć zmiany, które programuje natura, chcę chodzić na długie spacery, czytać na werandzie książki i pić gorącą czekoladę z chilli. Nie chcę skórzanych mebli, chcę proste łóżko, kanapę, mnóstwo poduszek, ozdobić swój dom zdjęciami powieszonymi na sznurkach i przypinać je klamerkami. Tego chcę dziś.
Przejrzałam dziś książkę Sztuka Prostoty, ale czuję, że zaraz pognam i ją kupię. Przecież tego chcę. Chciałam kupić nowy telefon, ale jednak nie chcę kolejnego błyszczącego gadżetu, dziś wystarczy mi mała puszka muzyki i dwie pary słuchawek.
W tym moim małym świecie, w którym znajduję radość jednak brakuje mi świeżości. Chcę czegoś nowego, tak chcę uciec. Przecież to ja kreuję swój świat, więc namaluję go gdziekolwiek, jestem obywatelem świata, to on jest moim miejscem zameldowania, jestem głodna czegoś nowego jak niedźwiedź budzący się z zimowego snu.


Chcę być wolna, wyzbyć się tego całego plastikowego trybu życia, chcę poświęcić czas sobie, aby siebie udoskonalić, rozwinąć, robić to co zawsze chciałam robić, ale z jakiś powodów kończyło się 'nie wypada', 'nie teraz', dziś myślę 'kiedy, jak nie teraz'?

Ostatnio zakochałam się w utworze, klipie i wokalistce zarazem. Tak prosty, a tak piękny.